piątek, 1 czerwca 2012

"Pracowity jak Trzmiel", czyli XII Ogólnopolskie Dni Owada na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie


Kilka tygodni temu Julek oznajmił: " Nie lubię jus dinozalłów, telaz lubię lobale, dzikie zwiezęta i ptaki". W pierwszej chwili przeżyłam szok. Jak to? I co teraz ze zbieraną przez dwa lata kolekcją dinozaurów ustawioną w pokoju na półkach, co ze stosem książek o dinozaurach (niektórych nawet nie skończyliśmy czytać...), a ubranka... przecież Julek nawet skarpetki ma w dinozaury... 
Na szczęście po dwóch dniach oświadczenie zostało zaktualizowane - Julek uznał, że jednak dalej będzie lubił i zbierał dinozaury, a oprócz (!) nich jeszcze owady, dzikie zwierzęta i ptaki...
Wycieczka na Dni Owada była więc idealnym niespodziankowym prezentem urodzinowym dla Julka. 
Impreza organizowana jest co roku przez Uniwersytet Rolniczy im. Hugona Kołłątaja w Krakowie i trwa przez cały weekend. My spędziliśmy tam prawie trzy godziny (zdaniem Julka oczywiście za krótko :). 
Zaraz przy wejściu spotkaliśmy ogromnego słonika orzechowca, który przyjechał na wystawę aż z ujazdowskiego Parku Mikrokosmos. 
Ciekawostka: na końcu swojego ryjka słonik ma maleńki aparat gryzący, którym wwierca się w skorupki orzechów.



W dolnym holu Wydziału Ogrodniczego obejrzeliśmy wystawę pająków i skorpionów. Julka, która świeżo po lekturze i ekranizacji drugiej części Harrego Pottera wszędzie widziała olbrzymie Aragogi, zadziwiła nas biorąc do ręki "małego", 10-centymetrowego włochatego ptasznika. My z Julkiem nie daliśmy się namówić na to niecodzienne przeżycie ;). Niemniej ciekawe od egzotycznych okazów były nasze rodzime robale - widzieliśmy owady poruszające się po powierzchni wody, posłuchaliśmy jak gra poskrzypka dwunastokropka, zdziwiliśmy się na widok poczwarki biedronki - w niczym nie przypomina znanej nam bożej krówki (a można zobaczyć ją np. tutaj), Julka nawet odważyła się pogłaskać biegacza wręgatego - chrząszcza, który bardzo szybko biega, a zdenerwowany "pluje" na odległość 25 cm. Na szczęście ten był wyjątkowo zrelaksowany :) 
Wyjątkowo podobał nam się (co prawda zmęczony, ale żywy :) turkuć podjadek, a i kolekcja roślin owadożernych tez była niczego sobie... Julki z zainteresowaniem obejrzały też kolekcje patyczaków (znaleźliśmy nawet bliskich kuzynów naszych domowych patyczaków) i modliszek. 

Najbardziej odważni mogli spróbować smażonej na miejscu jajecznicy z chrupiącymi larwami - my byliśmy już po obiedzie, więc darowaliśmy sobie kolejny w tym dniu posiłek :)
Czas na odpoczynek - na szczęście dla dzieci przygotowano specjalne zajęcia plastyczne, gdzie można było stworzyć własnego robala. Julkom najbardziej spodobało się lepienie z gliny i chociaż przy produkcji pająka Julkowi musiała trochę pomóc mama, to i tak w nagrodę dzieci dostały specjalne dyplomy i biedronkowe przypinki :) Okazało się też, że to nie koniec atrakcji dla najmłodszych - na I piętrze czekała na nas owadzia wróżka, owadzie tatuaże i owadzie origami :). A oprócz tego wystawa motyli, która przyjechała specjalnie z Muzeum z Bochni.



Na drugą część wystawy udaliśmy się do budynku Wydziału Leśnego,a tam.... zaskoczenie.... zamiast owadów wystawa świnek morskich. Gryzonie podobały się Julkom nie mniej niż robale, tym bardziej, że do tej pory rzadko widywaliśmy świnki z tak długą sierścią. Przy każdej kolejnej klatce słyszałam odgłosy zachwytu: "Jaka ta słodka", "Mama, kupis taką?"  Za to ogólną wesołość wywołała świnka całkiem łysa, Julek stwierdził, że wygląda jak mały hipopotam :) Mieliśmy też okazję usłyszeć odpowiedź na pytanie Julka "Mama, a jak robi świnka morska?" - okazało się, że świnka po prostu piszczy...



Oprócz świnek były oczywiście owady - jak na Wydział Leśny przystało głównymi gwiazdami były... korniki. Można było zobaczyć jak wyglądają i co pozostaje z drzewa po ich inwazji.



Dzieciom tak się podobało, że nie chciały wracać do domu :) Coś mi się wydaje, że musimy wpisać tę imprezę do naszego zestawu corocznych atrakcji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz