niedziela, 26 grudnia 2010

Żywa Szopka Bożonarodzeniowa przy ul. Franciszkańskiej 4 w Krakowie



Żywe szopki stają się coraz bardziej popularne, ale ta w Krakowie, przy ul. Franciszkańskiej 4 jest chyba najsłynniejsza w Polsce. Już od 1991 roku, tradycyjnie w dniach 24-26 grudnia można tam oglądać prawdziwe zwierzątka, "wypożyczone" na tę okazję z krakowskiego zoo. Są tam owieczki, osiołek, kucyk i lama. Na placu przed kościołem znajduje się też scena, na której przez trzy dni odbywają się jasełka i kolędowanie. 
Jula była trochę rozczarowana, wyobrażała sobie, że zwierzątka razem ze Świętą Rodziną, Trzema Królami i Pastuszkami stoją cały czas w szopce, a tu w szopce akurat odbywał się koncert kolęd w wykonaniu Reprezentacyjnej Orkiestry Dętej Kopalni Soli w Wieliczce... 

Nie udało nam się też zrobić zdjęć z sympatycznymi zwierzakami, szopka cieszyła się bowiem tak dużym zainteresowaniem, że dzieciakom trudno było w ogóle dotrzeć do ich zagrody. Za to posłuchaliśmy kolęd, obejrzeliśmy mrugające, świecące "rzeźby" aniołków i ogromną choinkę, a na koniec ogrzaliśmy się przy najprawdziwszym ognisku palącym się na placu.
Za rok spróbujemy poszukać innej, niezwykłej szopki...


Świąteczne bajki z japońską laleczką w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie

źródło: www.manggha.krakow.pl
Jak co miesiąc Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha zaprosiło dzieci na spotkania z bajką japońską. Tym razem spotkanie było świąteczne, a Julka i Julki nie trzeba było długo namawiać na wycieczkę :)
Zgodnie z prośbą z plakatu złapali w łapki po lalce (Julka wzięła szmaciankę kupioną kiedyś w Muzeum Lalek w Lipinach, a Julek plastikowego Chudego z Toy Story :)) i już stali przy drzwiach...

Julki i ich origami
A w Muzeum dzieciaki najpierw wysłuchały bajki o japońskiej laleczce z wystawy sklepowej, a później same przystąpiły do dzieła: opowiadały o przyniesionych ze sobą lalkach, oglądały tradycyjne lalki japońskie i same robiły papierowe laleczki origami. Na koniec warsztatów dzieciaki wraz z rodzicami zaroszeni zostali na aktualną ekspozycję Muzeum "Martwa natura z japońską laleczką", gdzie mali artyści mieli za zadanie przyjrzeć się eksponatom tak, aby po zwiedzeniu wystawy narysować swoją ulubioną laleczkę. Oczywiście wszystkie prace zostały zebrane i wezmą udział w konkursie z nagrodami. 
Na wystawie oprócz obrazów, porcelanowych figurek i rzeźb zobaczyliśmy też piękne japońskie kimono, prawdziwe drewniane klapki - japonki i autentyczne wachlarze i parasolki z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Po warsztatach rodzice zaproszeni zostali na tradycyjną japońską herbatkę, a dzieciaki w nagrodę za grzeczność dostały po lizaku ;) My zostaliśmy w Muzeum jeszcze dłużej, bo Julek znalazł kącik z zabawkami i musiał ułożyć tor dla autek i wieżę z klocków. Julka dzielnie mu towarzyszyła kolorując obrazki z Japonkami w kimonach.

konkursowy rysunek Juli

niedziela, 12 grudnia 2010

Pokonkursowa Wystawa Szopek Krakowskich 2010 w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa


Powoli tradycją staje się, że co roku odwiedzamy Pokonkursową Wystawę Szopek Krakowskich i obiecujemy sobie, że za rok zrobimy swoją własną szopkę i wystartujemy w konkursie :) Tak było i tym razem...

szopka szydełkowa
W tej edycji, w roli zwiedzającego Wystawę zadebiutował Julek. Szopki bardzo mu się spodobały, zwłaszcza te ze świecącymi i ruchomymi elementami, ale i tak w każdej z nich szukał Smoka Wawelskiego, którego uparcie nazywał "dinozalłem".
My z Julką dokładnie oglądałyśmy eksponaty wyszukując w nich oryginalne, a czasem zaskakujące detale. Zaskoczyła nas piękna szopka wykonana... na szydełku, ciekawa była też ta zrobiona z puszek po napojach. 

szopka jadalna :)
Widzieliśmy szopkę z różnego rodzaju śrubek i nakrętek, szopkę zrobioną głównie z modeliny i taką, którą po wystawie można.... skonsumować - do jej zrobienia użyto bowiem cukierków, gum do żucia, ciastek i galaretek. Ta podobała się dzieciakom najbardziej;).
Jak zwykle z uśmiechem na twarzy oglądalismy szopki zrobione przez dzieci - Julka podpatrywała pomysły do swojej szopki. 
W tym roku I miejsce w kategorii szopek dużych zdobyła praca rodziny Markowskich. Rekordowa szopka ma prawie 5 m wysokości i 2,7 m szerokości. 

Oprócz wystawy tegorocznych uczestników konkursu, odwiedziliśmy też mini wystawę "Nasi Mistrzowie. Krakowscy Szopkarze i ich dzieła", na którą wybrano 13 szopek startujących w konkursach w poprzednich edycjach konkursu. Najstarsza z nich ma kilkadziesiąt lat!
Taniec Julka przed szopką - rekordzistką :)
informacje na temat wystawy

niedziela, 5 grudnia 2010

MIM-kowy poranek z papierem w Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie


Czy potraficie sami zrobić kartkę papieru? A Julka już potrafi! Na ostatnich zajęciach w Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie poświęconych papierowi, dzieciaki uczyły się w jaki sposób powstaje papier czerpany. Przy pomocy specjalnej ramki i prasy zrobiły z celulozy swoją własną kartkę papieru. Ale to nie wszystko. Sprawdzaliśmy, na czym jeszcze, oprócz papieru, można pisać. I tak: Jula próbowała napisać swoje imię pismem klinowym na glinianej tabliczce, malowała pędzelkiem chińskie znaki na kawałku materiału, kaligrafowała też gęsim piórem gotyckie literki. Obie świetnie się bawiłyśmy, a w nagrodę za wykonane zadania, Julka mogła zabrać swoje dzieła do domu :)

poniedziałek, 22 listopada 2010

Muzeum Dobranocek w Rzeszowie


Chyba każdy w dzieciństwie zastanawiał się kto przebiera w piżamkę Misia Uszatka, jak duży w rzeczywistości jest jego pokoik i czy Plastuś jest naprawdę zrobiony z plasteliny. My postanowiliśmy wybrać się do Rzeszowa, żeby to sprawdzić J
Muzeum Dobranocek powstało w 2008 roku dzięki panu Wojciechowi Jamie – kolekcjonerowi, który swój niecodzienny zbiór postanowił przekazać miastu.

W trzech niewielkich pomieszczeniach zebrano mnóstwo wyjątkowych eksponatów, zabawek i bajkowych pamiątek z czasów PRL. Czego tam nie ma… są pluszowe Kreciki, Rumcajs, Filemon i Bonifacy, Reksio, a nawet Żwirek i Muchomorek. Są figurki Muminków, Bałwanka Bouli i  Smerfów. W gablotkach poukładane są najróżniejsze przedmioty związane tematycznie z konkretną dobranocką. I tak: mamy witrynkę poświęconą w całości Smerfom, Koziołkowi Matołkowi czy Wilkowi i Zającowi (z farbami plakatowymi z ich podobizną na pudełku, z „pstryczkiem - klikaczem”, elektroniczną grą w łapanie jajek i małym telewizorkiem ze slajdami, który kiedyś miało chyba każde dziecko). W witrynce Pszczółki Mai mamy rarytas – pierwsze polskie wydanie jej przygód z 1922 roku. Z zaciekawieniem  oglądaliśmy kolejne półki: Rumcajsa, Bolka i Lolka, Żwirka i Muchomorka, Kiwaczka, Colargola i Piaskowego Dziadka. Widzieliśmy też prawdziwego Plastusia!

Zwróciliśmy tez uwagę na wiszące na ścianach oryginalne folie z postaciami z kreskówek i tła z filmów rysunkowych powstających kiedyś w Bielsku Białej.

Największą atrakcją dla Julki i Julka były jednak oryginalne lalki z ich ulubionych filmów kukiełkowych. Biegali od gablotki do gablotki i oglądali Colargola, Misia Uszatka i Pacyka. Julce bardzo podobał się też pokoik Misia z klapniętym uszkiem. Z ciekawostek zauważyliśmy np. szalik Pingwinka Pik Poka, sandałki zajączka i pingpongowe główki Jacka i Agatki. Szczególnym eksponatem jest też oryginalna folia z kreskówki o Smerfach podarowana przez jednego z kolekcjonerów.

Muzeum jest naprawdę wyjątkowe. Dzieciakom bardzo się podobało, a i mamie na wspomnienie dzieciństwa zakręciła się łezka w oku... 


strona internetowa muzeum i wirtualne muzeum pana Wojciecha Jamy 

wtorek, 16 listopada 2010

Wystawa Šangri-la, Olympia Brno Show Hall

Šangri-la oznacza mityczną, orientalną krainę będącą kryjówką z dala od zgiełku świata. Tak też nazwano niezwykłą, magiczną wystawę prezentującą przyrodę, kulturę i życie codzienne mieszkańców krain Tybetu, Bhutanu, Indii i Nepalu. Ekspozycja podzielona jest na kilka części. 


Przekraczając jej próg wchodzimy do... dżungli.  Przedzieramy się między lianami, za drzewem czai się na nas tygrys, a zza szyb obserwują nas węże i małe krokodyle krótkopyskie. Wokół wiszą skóry upolowanych zwierząt (a nawet ogon nosorożca), stroje i sprzęt używany przez mieszkańców dżungli. Dowiadujemy się też, że największe niebezpieczeństwo w azjatyckiej dżungli stanowi....komar, a właściwie przenoszona przez niego malaria, która zabija rocznie 2 miliony osób. Ostrożnie wchodzimy do słomianej chaty na palach, w której "pali się" ognisko, a na ścianach wiszą rytualne maski i bębny tubylców. 




Opuszczamy dżunglę i przenosimy się do Kathmandu... w tle słychać buddyjskie modlitwy, wokół nas pełno rzeźb bożków, mosiężnych dzbanów, kamiennych murków. Na zdjęciach święte krowy i buddyjskie obrzędy. Przechodzimy obok starej, pięknie zdobionej lektyki... zaglądamy do niewielkiej świątyni... ale dzieciaki już biegną dalej, bo przed nami wyrastają...
... Himalaje. Co prawda zrobione z białej gąbki, ale za to może mieszkać w nich prawdziwy Yeti ;) Najpierw zwiedzamy lodową jaskinię (jest w niej naprawdę zimno), znajdujemy w niej najprawdziwszy śnieg z Antarktydy zamknięty pod postacią wody w butelce ... jest też bałwan, ale po Yeti ani śladu... Julek jest niepocieszony.


Jula przed wejściem do lodowej jaskini

Na koniec sami próbujemy wspiąć się na Mount Everest, w drodze na szczyt spotykamy innych himalaistów, grzejemy się chwilę w ich namiocie. Na górze czeka na nas niespodzianka - z jednej strony widok na Nepal, z drugiej na Tybet.

śnieg z Mount Everest
Schodzimy ze szczytu na stronę tybetańską, po drodze rzuca się nam w oczy namiot Nomadów zrobiony ze skór jaków, wędrowcy przeczekują w nich gwałtowne ulewy i siarczyste mrozy, zanim ruszą w poszukiwaniu lepszych terenów. Włazimy do środka, czuć drażniący zapach - zauważamy prymitywny piec, jak wynika z opisu, opalany jest wysuszonymi odchodami jaków...

Jula konsumuje papadam ;)
...idziemy dalej, przed nami sterta kamieni... dziwnych, ozdobionych kolorowymi wzorkami, czytamy opis... okazuje się, że to wypisana mantra (słowa: "o, klejnocie w kwiecie lotosu"), zresztą w Himalajach można spotkać ją wszędzie: na płotach, drzewach, schodach, nawet na kamieniach... Zrobiliśmy się troszkę głodni - próbujemy "papadam" - czyli cienkich, chrupiących, korzennych placków, z wyglądu przypominających naleśniki, ale smakujących trochę jak chipsy, dla dzieciaków za ostre...
Odpoczywamy chwilę na tybetańskich krzesłach, relaksujemy się przy dźwiękach mantry, oglądamy zdjęcia mnichów, chrupiemy placki...

idealny rozmiar dla Julka
Część wystawy poświęcona Tybetowi jest pełna symboliki buddyzmu, są tu rzeźby złotych jeleni, specjalne młynki i flagi modlitewne, kolumny zwycięstwa, w centralnym miejscu stoi buddyjska świątynia - po schodach wspinamy się na jej dach, aby z góry poczuć unoszący się wokół duch Buddy...
Trafiamy do budynku, który wygląda na "typowe" mieszkanie wyznawcy Buddy - na ścianach piękne, kolorowe tkaniny pełne symboliki: smoków, słońc, kwiatów lotosu... oryginalne meble, naczynia, bębenki, nakrycia głowy... udziela nam się nastrój chwili... przebieramy Julkę za mnicha... Julek przezornie zgadza się tylko na założenie czapki ;)

tybetańskie śpiewające misy
Wychodząc z tybetańskiego domu zauważamy kilka misek różnej wielkości stojących na stole przykrytym obrusem z symbolami yin i yang, po przeczytaniu opisu dowiadujemy się, że są to tzw. "śpiewające misy", które uderzane w odpowiedniej kolejności emitują leczniczy, harmonijny dźwięk wprowadzający słuchającego w stan medytacji...

Ostatnim etapem naszej podróży są Indie, do wejścia zaprasza nas Ganesi, czyli indyjski patron kupców, przedstawiany jako mężczyzna z głową słonia, a pierwszy rzuca nam się w oczy płynący tuż pod naszymi nogami strumyk. Jak się okazuje, ma on symbolizować Ganges... i nawet pływają w nim prawdziwe ryby.
W tej części wystawy oglądamy tradycyjny strój hinduski i dziwne instrumenty muzyczne, wstępujemy do zakładu fryzjerskiego w centrum Bombaju,  patrzymy jak wygląda ceremonia palenia zwłok, Julek wsiada nawet do rikszy. Na koniec dzieciaki wybijają sobie pamiątkową monetę.




Wystawa czynna jest do końca stycznia 2011 r. Szczegóły można sprawdzić tutaj

Zamek Špilberk, Brno

Położony na wzgórzu (290 m n.p.m.) Zamek Špilberk wybudowany został w drugiej połowie XIII w. Początkowo był siedzibą królewską, z czasem jednak zamienił się w twierdzę, broniącą Brno przed atakami wrogów. W czasach władzy Cesarstwa Austriackiego wykorzystywany był też jako więzienie. Obecnie w zamku mieści się Muzeum Miasta Brna z kilkoma wystawami. My odpuściliśmy sobie zwiedzanie wnętrz, ale za to zobaczyliśmy fosę, armaty oraz studnię i dzwony na dziedzińcu. Pospacerowaliśmy też po alejkach parkowych wokół zamku, a dzieciaki korzystając ze słonecznej pogody biegały wśród drzew i bawiły się w duchy ;). Ze wzgórza zamkowego rozciąga się piękny widok na Brno, a odważnym polecamy zwiedzenie Kazamatów, czyli zamkowych lochów. 


Na zamku znajduje się restauracja, która serwuje smaczne i niedrogie dania. My oczywiście zamówiliśmy smażony ser ;). A wracając do auta musieliśmy zrobić jeszcze jeden przystanek -
w parku przy zamku dzieciaki znalazły... wielką zjeżdżalnię :)

info o zamku jest tutaj

poniedziałek, 15 listopada 2010

Muzeum Hraček, Brno

Muzeum Zabawek w Brnie znajduje się w zabytkowej Bramie Menin stanowiącej niegdyś część murów obronnych miasta. W dwóch pomieszczeniach zgromadzono tam kolekcję historycznych zabawek (niektóre z nich mają ponad 100 lat). Zbiór podzielony jest na dwie części - osobno wyeksponowano zabawki dla dziewczynek, osobno dla chłopców. W gablotach możemy oglądać piękne lalki i oczywiście wózki i domki dla nich, które zadziwiają dokładnym odwzorowaniem detali. Jest nawet sklepik dla lalek z malutkimi szufladkami na towary. Julka wypatrzyła też zabawkowe żelazko na duszę i  tarkę do prania. Podobała nam się zrobiona na podłodze prawdziwa piaskownica, wyglądająca tak, jakby bawiące się w niej dzieciaki przed chwilą zostawiły tam swoje zabawki i pobiegły na obiad.
Oprócz lalek w części kolekcji dla dziewczynek są misie, drewniane zwierzątka i klocki.
W pomieszczeniu z zabawkami dla chłopców są przede wszystkim różnego rodzaju pojazdy - metalowe auta, drewniane kolejki, a nawet traktory. Julek zwrócił uwagę na to co lubi najbardziej, czyli tory dla pociągów i samochodów. Były też konie na biegunach i gry planszowe dla chłopców. 
Muzeum jest niewielkie, ale ma swój urok. Jest bardzo podobne do tego, które odwiedziliśmy latem w Krynicy. Niestety, nie można w nim robić zdjęć. Za to dzieci do 6 roku życia mają darmowy wstęp :)


dodatkowe informacje i zdjęcia są tutaj

Technické Muzeum, Brno

Do Muzeum Techniki w Brnie nie jest trudno trafić - już z daleka widać stojące przed nim samoloty. A w środku... czeka na nas ponad 3-godzinne zwiedzanie. Zaraz po wejściu w oczy rzuca się ogromny mechanizm, a jego głośne tykanie sugeruje nam, że jest to po prostu część zegara. Muzeum serwuje nam kilkanaście wystaw tematycznych, niestety, dzieciaki nie były wszystkimi zainteresowane, dlatego większość z nich oglądaliśmy bardzo szybciutko :). 

Na pierwszy rzut idzie wystawa dawnych samochodów: są tam stare wyścigówki i motory znanych zawodników, a nawet automobil na korbkę z podnoszoną przednią szybą i kołem zapasowym przymocowanym skórzanym pasem z boku karoserii. Jest pomarańczowa rajdowa Tatra z ogromnymi rurami wydechowymi, która zapewne brała udział w niejednym wyścigu. Są też "nowoczesne" auta rajdowe z lat 80-tych. Zwróciliśmy uwagę na bardzo stary samochód strażacki i auto, które kiedyś czyściło praskie ulice. Wokół pełno jest mniejszych eksponatów: plakatów,wycinków z gazet, części samochodowych, kasków i kombinezonów rajdowych, dziwnych bicyklów z ogromnym kołem... Jest nawet stary warsztat samochodowy z pełnym wyposażeniem. 


Tuż po wyjściu z wystawy samochodów trafiliśmy na kolejną, i to niezwykłą atrakcję - Panoramę, czyli oryginalną, jedyną sprawną w Europie Środkowej stereoskopową maszynę do odtwarzania trójwymiarowych obrazów - takie dawne kino z przełomu XIX i XX w. Wokół okrągłego, drewnianego projektora może jednorazowo usiąść 25 osób. Po przyłożeniu oczu do specjalnych regulowanych okularo-lornetek możemy podziwiać przesuwające się w wizjerze trójwymiarowe zdjęcia. Co miesiąc wymieniany jest zestaw 50 zdjęć - my trafiliśmy akurat na piękne krajobrazy Tyrolu. Nawet Juluś chętnie oglądał pokaz stojąc lub siedząc na specjalnym podwyższanym krześle.


Przechodząc obok kolejnych wystaw, którymi dzieciaki nie były specjalnie zainteresowane, dotarliśmy do Experymentarium. W specjalnej sali na III piętrze muzeum czeka mnóstwo stanowisk z różnego rodzaju eksperymentami dla dużych i małych. Dla najmniejszych zorganizowano przytulny kącik z klockami, samochodami i zabawkami edukacyjnymi - Julek wsiąkł tam na ponad godzinę... 

Julka za to wypróbowywała po kolei wszystkie urządzenia. Sprawdzałyśmy jakie bańki mydlane można wydmuchać z przyrządu w kształcie sześcianu lub pętelki, Jula próbowała narysować gwiazdkę patrząc tylko w lusterko, oszukiwałyśmy nasz wzrok oglądając plansze ze złudzeniami optycznymi, bawiłyśmy się w siłaczy podnosząc worki z piaskiem przy pomocy dźwigni, budowałyśmy mostek ze specjalnie przygotowanych klocków, sprawdzałyśmy czy można jeździć na "trójkątnych kołach" i jakie figury narysuje nam wypełnione piaskiem wahadło. 
Julkowi najbardziej spodobały się kalejdoskop, do którego można wejść i eksperyment z piłeczką wprawianą w ruch przy pomocy siły odśrodkowej.
W Muzeum oprócz odwiedzonych przez nas miejsc są też wystawy kowalstwa, maszyn parowych, przedmiotów codziennego użytku osób niewidomych, historii lotnictwa, a nawet sztućców. Ciekawa jest też uliczka rzemiosła, czyli przeniesione "jak żywe" z okresu międzywojennego warsztaty zegarmistrza, ślusarza, krawca, szewca czy fryzjera.



W muzeum jest bezpłatna, samoobsługowa szatnia, są też automaty z napojami, kawą i przekąskami. Pomiędzy piętrami jeździ winda. Dzieci do 6 roku życia nie płacą za wstęp.
Strona internetowa z opisami wszystkich wystaw jest tutaj 

niedziela, 14 listopada 2010

Moravské Zemské Muzeum, Pavilon Anthropos, Brno

Pavilon Anthropos jest częścią Morawskiego Muzeum Ziemskiego w Brnie. Dotarliśmy do niego z parkingu idąc po śladach Yeti pozostawionych na alejkach parkowych. Tuż po wejściu do budynku witają nas jaskiniowcy oraz szkielety dwóch prehistorycznych zwierząt zapraszając do zwiedzania wystawy.

Julka ze swoim prapra..dziadkiem,
z tyłu widać Lucy
Przedstawiona w pierwszej sali ekspozycja prezentuje historię ludzkości – są tam rekonstrukcje szkieletów, czaszek, twarzy naszych praprzodków oraz sceny pokazujące ich życie. Dowiedzieliśmy się tutaj, że Australopitek (określany też czasem mianem „prawie człowiek”)  żył w Afryce, był niewielkiego wzrostu i potrafił chodzić na dwóch nogach.
Zwróciliśmy też uwagę na replikę szkieletu chyba najsłynniejszego przedstawiciela australopiteków, czyli Lucy. Jej 47 kości (czyli ok. 40% szkieletu) zostało znalezionych w 1974 r. w Etiopii. Miała 25 lat i 110 cm wzrostu, czyli była niższa nawet od Julki ;) Jej imię pochodzi od piosenki zespołu The Beatles słuchanej przez archeologów, którzy ją odkryli.
W kolejnej sali czekała na nas ogromna (dosłownie ;)) atrakcja, na widok której Juluś na chwilę przestał oddychać – były to przesympatyczne, włochate mamuty – mały i duży. Julek był nimi tak zachwycony, że gdybym go nie powstrzymała pobiegłby je przytulić i pobawić się z nimi.
Juluś i mały mamut
Obok, w gablotach, znajdują się znalezione przez archeologów zęby trzonowe i kły mamutów, a także kolejne rekonstrukcje czaszek i twarzy praludzi – tym razem z następnych etapów ewolucji – m.in. neandertalczyka i homo sapiens.

Julka z reniferem polarnym
Dzieciakom spodobały się też szkielety prehistorycznych zwierząt: renifera polarnego, niedźwiedzia jaskiniowego i wielkiego lwa jaskiniowego. Zobaczyliśmy czaszkę nosorożca włochatego (Julka przypomniała sobie, że całego nosorożca włochatego widziała kiedyś w Krakowie :)), hieny jaskiniowej i ogromne poroże jelenia olbrzymiego. Pobawiliśmy się też w tropienie zwierzaków po śladach, które zostawiły na posadzce muzeum.
Na piętrze znaleźliśmy część wystawy poświęconą dawnemu myślistwu. Najbardziej podobał nam się namiot łowcy zrobiony ze skór i kości zwierząt, grób myśliwych oraz tunguski szaman w swoim rytualnym stroju. Duże wrażenie robi też stojący na środku sali szkielet mamuta. Wokół tych eksponatów znajduje się mnóstwo gablotek z kamiennymi fragmentami broni i narzędzi służących kiedyś myśliwym. Są też ozdoby i przedmioty użytku codziennego odkryte podczas wykopalisk.

Julka i malowidło z Altamiry
Dużą część wystawy stanowią dawne naskalne malowidła, wykonywane nie tylko na ścianach, ale też stropach jaskiń. Są to repliki obrazów odkrytych w XIX w. w grotach Francji (Jaskinie Niaux i Pech Merle) i Hiszpanii (Jaskinia Altamiry - malowidło znalezione na stropie w 1879 roku przez ośmioletnią dziewczynkę miało aż 18 m długości i 9 m wysokości). Przedstawiają głównie zwierzęta: bizony, sarny, konie oraz wzory geometryczne. Ich twórcy często zostawiali na nich swój "podpis" - odcisk dłoni.

W Muzeum oprócz stałej ekspozycji można też oglądać wystawy czasowe.
W hallu znajduje się bezpłatna szatnia, kawiarnia i sklepik z pamiątkami. Dzieci do 6 roku życia zwiedzają Muzeum bezpłatnie.
Więcej informacji na temat Pavilonu Anthropos jest tutaj

Mali Wędrowcy odwiedzają sąsiadów

Z okazji długiego weekendu postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę do Czech. Wybraliśmy Brno - znaleźliśmy tam kilka fajnych atrakcji dla dzieciaków, a odległość 300 km nie wydawała się aż tak duża. Julek i Julka na początku byli oczywiście zdziwieni, że nie rozumieją co inni ludzie do nich mówią, ale szybko "przystosowali się do otoczenia" i już drugiego dnia powtarzali na zmianę "dobr den" i "hranolky" :) 

sobota, 6 listopada 2010

MIM-kowy poranek "W starej drukarni"


W tym miesiącu Muzeum Inżynierii Miejskiej zaprosiło nas na niezwykłą podróż w czasie... Na godzinę przeniosłyśmy się do dawnej drukarni. Najpierw obejrzałyśmy stare maszyny drukarskie, dzieciaki dowiedziały się co oznaczają słowa: czcionka, kaszta, wierszownik i kim są zecer i praser. Widziałyśmy też reprodukcje ręcznie pisanych, pięknie zdobionych książek. Julka była zaskoczona, że kiedyś właściciel takiej książki mógł kupić za nią nawet całą wieś. 

Po lekcji teorii przyszedł czas na praktykę - dzieciaki mogły zrobić swoje własne książki. Jula własnoręcznie zrobiła okładki swojej książki, potem wspólnie "wydrukowałyśmy" poszczególne kartki za pomocą stempelków, czcionek, tuszu i farbek. Następnie Julcia pięknie ozdobiła inicjał swojego imienia, który również został jedną ze stron naszego dzieła. Dołożyłyśmy też zdjęcia dawnej drukarni, pana Gutenberga i krzyżówkę. Na koniec wszystkie kartki zostały przedziurkowane i przewiązane wstążeczką, a książeczka z dumą zabrana do domu :)

niedziela, 31 października 2010

Ścieżka przyrodniczo leśna "Puszcza Niepołomicka"

Koniec października niespodziewanie zaskoczył nas piękną pogodą, dlatego aby wykorzystać chyba ostatnie ciepłe dni w tym roku wybraliśmy się na spacer do.... puszczy. Najbliżej mieliśmy oczywiście do Puszczy Niepołomickiej, gdzie spośród kilku szlaków wybraliśmy ścieżkę edukacyjną idealną na spacer z dzieciakami. Zaczyna się ona niedaleko zjazdu z autostrady, zaraz przy wjeździe do Niepołomic od strony Krakowa. Przy wejściu na ścieżkę znajduje się duży parking oraz bistro, gdzie można posilić się przed wędrówką po puszczy.
Julek i Julka na początku grzecznie szli zgodnie ze oznaczeniami i nawet udało nam się przeczytać dwie kolejne tablice edukacyjne opisujące zwierzęta i drzewa występujące na terenie puszczy. Szybko jednak nasz edukacyjny spacer zamienił się w wielką improwizację ;) I tak: szukaliśmy największego liścia w lesie, robiliśmy zawody w rzucaniu szyszkami, tropiliśmy jaszczurki, graliśmy w misie-patysie, sprawdzaliśmy czy fajniej chodzi się po mchu czy po liściach, Julki wdrapywały się na leśne pagórki i zbiegały z piaszczystych górek, budowały konstrukcje z patyków i sprawdzały, które drzewo zrzuciło igły na zimę. Niestety, nie udało nam się przejść całej ścieżki, ale za to było mnóstwo śmiechu, zabawy i wygłupów, czyli tego co dzieciaki lubią najbardziej.
Zmęczeni dwugodzinnymi szaleństwami pojechaliśmy do Niepołomic na podobno najlepsze lody w okolicy, a potem na plac zabaw przy niepołomickim Zamku Królewskim.
Cała ścieżka ma długość ok. 3,5 km, a jej przejście zajmuje ok. 2 godzin. Obok niej biegnie ścieżka rowerowa, więc bez problemu można zabrać dzieciakom rowery czy rolki. My na pewno wybierzemy się tam w przyszłym roku i spróbujemy dojść do końca szlaku :)

wtorek, 5 października 2010

Dom Do Góry Nogami w Szymbarku

Jedną z najdziwniejszych budowli w Polsce jest z pewnością dom "postawiony na głowie", czyli na dachu :) Jest on częścią Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku. Julka zwiedziła go w zeszłym roku podczas wakacyjnego wyjazdu z babcią i dziadkiem na Kaszuby.
Do środka wchodzi się przez... okno, a wewnątrz można pospacerować po suficie. Nad głową, z podłogi, zwisają fotele, tapczan, a nawet stolik z telewizorem.
Dom uważany jest za symbol PRL-u i wywrócenia systemu komunistycznego.

W Centrum można zobaczyć też najdłuższą deskę świata, która ma aż 36,83 m i największy na świecie, wykonany z jednego drzewa stół na 200 osób, a także Muzeum Ciesielnictwa i tradycyjny piec do wypieku chleba.

sobota, 2 października 2010

MIM-kowy poranek z bańkami mydlanymi w Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie

Jula bardzo lubi różnego rodzaju eksperymenty, więc postanowiłyśmy się wybrać na warsztaty dla dzieci organizowane w Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie. Tematem przewodnim zajęć była woda i jej właściwości. Każdy uczestnik warsztatów dostał zestaw eksperymentowy składający się z plastikowego kubeczka, miseczki i talerzyka oraz pipety, metalowego krążka i słomki. Pierwszym zadaniem dzieciaków było napełnienie kubeczka do pełna wodą tak, aby przelała się przez jego brzegi i aby nad kubeczkiem utworzył się menisk (czyli grzybek, jak go nazwała Jula). Na pytanie moderatorki czy do kubeczka zmieści się jeszcze trochę wody Julka odpowiedziała oczywiście, że nie i zdziwiła się, gdy za pomocą pipety udało się jej wlać do kubeczka jeszcze 120 kropelek wody... W kolejnym eksperymencie sprawdzaliśmy czy metalowy krążek zdoła utrzymać się no powierzchni wody wlanej do miseczki, a następnie zatapialiśmy go wkraplając do wody odrobinkę pieniącego się płynu. Najfajniejszą częścią warsztatów okazało się robienie baniek mydlanych. Próbowaliśmy pobić nawet raport Guinessa, robiąc bańkę w bańce - rekordzista zrobił ich podobno 14 (jedna w drugiej), nam udało się tylko 3. Na koniec każde dziecko mogło zrobić ogromną bańkę mydlaną za pomocą specjalnego przyrządu. Jula świetnie się bawiła i już nie może doczekać się następnych warsztatów, na które jedziemy za miesiąc...

środa, 29 września 2010

Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku

Nasze wycieczki do skansenów to przede wszystkim długie spacery na świeżym powietrzu, a do tego znakomita okazja do wytropienia czegoś ciekawego... Tak było i tym razem. Przeczytaliśmy w przewodniku, że sanocki skansen jest największy w Polsce (na 38 ha zgromadzono ponad 100 obiektów), pogoda była idealna na spacer, tak więc zapowiadało się udane popołudnie.
Skansen położony jest w bardzo malowniczej okolicy, na brzegu Sanu, u podnóża Białej Góry. Zaraz po wejściu za bramę udało nam się wytropić trzy jaszczurki przemykające wśród traw i liści. Kierując się w stronę zabytkowych budowli przechodziliśmy obok wielkiego... placu budowy. Jak się okazało, skansen wkrótce powiększy się o Galicyjski Rynek z przełomu XIX i XX wieku. 
Podczas naszego spaceru obejrzeliśmy m.in. młyn wodny, kuźnię, stodołę i wiejską karczmę. Julka zainteresowała się żarnami do mielenia mąki i oblepioną gliną chatką z dachem krytym słomą. Zaciekawiła ją też chatka będąca pracownią szewca. Julusiowi najbardziej spodobały się napotkane po drodze owieczki i kózki, które chętnie podchodziły do dzieciaków i dawały się pogłaskać.
Odwiedziliśmy piękną cerkiew greckokatolicką z pięknymi polichromiami, przed którą stał wielki, zdobiony dzwon. 
W skansenie znajduje się też kościół rzymskokatolicki i mnóstwo kapliczek.
Specjalną część parku etnograficznego zajmuje Ekspozycja Przemysłu Naftowego, czyli zbiór urządzeń, maszyn i przyrządów służących do wydobywania, przechowywania i przetwarzania ropy naftowej.

Skansen jest rzeczywiście ogromny, nie udało nam się zwiedzić całego, mimo, że spacerowaliśmy po nim ponad dwie godziny. Za to dzieciaki wybiegały się i wyszalały goniąc między ulami i wiatrakami, rzucając się skoszoną trawą, zbierając kamienie do swojej kolekcji i szukając biedronek. Było naprawdę super i nie żałowaliśmy, że zrezygnowaliśmy ze zwiedzania wnętrz budynków (trzeba wykupić dodatkową usługę przewodnika).
Dla tych, którym nie chce się nadwyrężać nóg, przewidziano możliwość zwiedzania podczas przejażdżki wozem konnym.
Przy wejściu do skansenu znajduje się płatny parking. Dzieciaki mogą zwiedzać ekspozycję bezpłatnie, nie trzeba też płacić za robienie zdjęć. W kasie można kupić przewodniki i inne wydawnictwa o skansenie. Przy wejściu znajduje się Gospoda pod Białą Górą, gdzie można posilić się po wyczerpującym spacerze.

oficjalna strona skansenu jest tutaj, polecamy też wirtualny spacer po muzeum (można zmieniać pory roku :))