niedziela, 7 października 2012

Wioski Świata - Park Edukacji Rozwojowej, Kraków


Czasami trudno wytłumaczyć maluchom, że w innych częściach świata żyje się zupełnie inaczej, że ludzie mają trudności z dostępem do wody czy edukacji, że niektóre dzieci, żeby się pobawić, najpierw muszą same zrobić sobie zabawki z kawałków drutu i resztek opon samochodowych...
Na szczęście istnieją takie miejsca jak Wioski Świata, stworzone właśnie po to, aby pokazać różnice w rozwoju cywilizacyjnym i kulturowym na poszczególnych kontynentach, ale też po to, aby uświadomić nam, że nasza pomoc jest bardzo ważna dla innych ludzi.


W Parku wybudowano domy z różnych części świata, zwiedzamy tam więc:
- wioskę z Ghany (ze studnią i moździerzami do tłuczenia kukurydzy na mąkę), 
- stojącą na kamienistym wzgórzu peruwiańską chatkę, w której można pograć na tradycyjnych instrumentach (były nawet grzechotki z kopytek lamy!)
- indiańskie tipi
- igloo, które co prawda nie jest zrobione z lodowych bloków, ale o dziwo, jest w nim zimniej niż w pozostałych domkach
- mongolską jurtę, obok której można dosiąść wielbłąda lub wydoić jaka :)
- dom na palach prosto z Papui Nowej Gwinei, przy którym czeka na nas interaktywna gra przestrzenna (przy okazji można sporo dowiedzieć się o życiu i zwyczajach Papuasów).


Do każdego domku można wejść, pooglądać rekwizyty, przymierzyć ubrania, pograć na instrumentach. Dzieciaki mogą na żywo zobaczyć w jakich warunkach mieszkają ich rówieśnicy, co robią w wolnym czasie i czy mają takie same problemy jak my.

Na środku Parku czeka jeszcze jedna atrakcja - cały świat ułożony z kostek - możemy jednym susem przeskoczyć z Afryki na Madagaskar, albo niczym w butach siedmiomilowych, w 5 sekund przemierzyć całą Europę. To świetny patent na naukę geografii! 

Julek na Madagaskarze
W Parku odbywają się też warsztaty dla całych rodzin. My braliśmy udział w zabawie zatytułowanej "Misyjek i dzieci świata". Bawiliśmy się i wykonywaliśmy zadania (rysowaliśmy słownik obrazkowy dla chłopca z Afryki, nosiliśmy wodę ze studni, śpiewaliśmy piosenki w różnych językach świata, robiliśmy ponczo, a nawet założyliśmy peruwiańską orkiestrę), a przy okazji dowiedzieliśmy się mnóstwa ważnych rzeczy o potrzebach ludzi mieszkających na innych kontynentach. To była naprawdę świetna lekcja!


Park Edukacji Rozwojowej można zwiedzać od kwietnia do listopada. Przed wejściem znajduje się bezpłatny parking, a tuż obok sklepik, w którym można kupić oryginalne rękodzieła z Afryki i Ameryki Południowej. Dochód z ich sprzedaży przeznaczony jest na pomoc misjom.

Więcej informacji tutaj, a więcej zdjęć na naszym facebookowym profilu - tutaj.

niedziela, 30 września 2012

Średniowieczna Warownia Inwałd i Park Ruchomych Smoków


Dawno, dawno temu, za siedmioma górami... był sobie zamek, w którym mieszkali Królewicz Julek i Królewna Julka. U stóp zamku mieszkało stado smoków, ale to akurat nikomu nie przeszkadzało, bo były to bardzo miłe stworzenia, a na dodatek przyjaźniły się z Królewiczem...

Tak mogłaby się zaczynać nasza bajka, a jej akcja toczyłaby się oczywiście w Inwałdzie, gdzie w tym roku udostępniono zwiedzającym Warownię, a obok niej średniowieczną osadę i coś co najbardziej zainteresowało Julka, czyli Park Ruchomych Smoków.


Sam zamek jest odtworzony bardzo realistycznie - można pospacerować po dziedzińcu, zwiedzić mury obronne, a nawet wspiąć się na jedną z baszt, aby podziwiać piękne widoki. W  Warowni znajduje się też Zbrojownia, gdzie można przymierzyć rycerski szyszak i spróbować podnieść miecz oburęczny. Odważnym polecamy też wizytę w Sali Tortur - nas skutecznie odstraszyły jęki i krzyki wydobywające się stamtąd... 
Na głodomory czeka też zamkowa karczma serwująca specjalne smocze przysmaki.


Za to bardzo podobała nam się osada - do każdej chaty można wejść, spotkać się z jej mieszkańcami, zobaczyć czym się zajmują i spróbować samemu zostać garncarzem czy kowalem. Julek i Julka lepili więc filiżanki z gliny, pletli powrozy, tkali krajki, dmuchali miechami kowalskimi, a na koniec każde z nich wykuło swój własny haczyk. Zabawy było co niemiara :)


Tuż za chatą garncarza mieszka ogromny smok-wegetarianin, który co godzinę wychodzi ze swej jaskini i zieje ogniem, śpiewając przy tym wesołą piosenkę o tym, że woli jeść warzywa niż mięso. Czasami ni stąd, ni zowąd pojawia się mało bohaterski Rycerz Groszek, który z pomocą dzieci próbuje rozprawić się z potworem.


Fajnym pomysłem było też stworzenie Parku Ruchomych Smoków. Na razie ma on co prawda tylko czterech mieszkańców, ale miejsca jest sporo i na pewno już wkrótce zamieszka tu ogromne stado ziejących ogniem stworów. Julkowi do szczęścia wystarczyły te cztery smoki - każdego z nich oglądaliśmy nieskończoną ilość razy... Każdy smok ma swoją legendę, którą można przeczytać na tabliczce tuż obok niego, stamtąd też dowiedzieliśmy się co lubią jeść i jakie wydają odgłosy paszczą :)


Na koniec zostawiliśmy sobie średniowieczny sport ekstremalny, czyli strzelanie z łuku. My z Julkiem musimy jeszcze trochę potrenować przed następną olimpiadą, za to Julce szło całkiem nieźle - prawie wszystkie strzały wylądowały w tarczy...


Podsumowując - Warownia Inwałd to świetne miejsce na rodzinny wypad - my spędziliśmy w niej ponad 3 godziny świetnie się bawiąc. Niewykorzystanej przestrzeni zostało jeszcze sporo, więc na pewno co roku będzie tam przybywało nowych atrakcji, toteż i my będziemy tam częstymi gośćmi :)

sobota, 29 września 2012

Rynek w Lanckoronie


Przejeżdżaliśmy obok Lanckorony tyle razy, a dopiero niedawno nadarzyła się okazja, aby zwiedzić jeden z najpiękniejszych ryneczków w południowej Polsce. Wiele o nim słyszeliśmy, oglądaliśmy go na zdjęciach, ale trzeba przyznać, że "na żywo" jest dużo bardziej niezwykły i klimatyczny (nawet płotki i latarnie wyglądają tak jak powinny :)


Przede wszystkim jest... pochyły - aby obejść go wokoło trzeba maszerować raz w górę, raz w dół (można nawet po schodach). Wokół rynku stoją piękne, zabytkowe XIX-wieczne domy z charakterystycznymi podcieniami, czyli dachami wysuniętymi nad prawie cały chodnik. W domach mieszczą się galerie rękodzieła i sklepy z pamiątkami. W jednym z nich kupiliśmy, oczywiście, aniołka, który jest symbolem miasta - wisi teraz w pokoju Julki :)

podziwiamy piękne widoki...
Symbolem Lanckorony powinny być też koty - podczas naszego krótkiego spaceru spotkaliśmy aż trzy - jeden z nich leniwie wygrzewał się w słoneczku...

Julusiowi spodobał się lanckoroński kotek
Oprócz rynku, w Lanckoronie podobno warto też zobaczyć ruiny zamku - my tam nie dotarliśmy - może następnym razem nam się uda :)

Dream Park Ochaby


Po wizycie w Dream Parku w Ochabach wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że jest to jedno z najfajniejszych miejsc, w jakim byliśmy :)
Na miejsce dotarliśmy tuż po otwarciu bramy wejściowej i mało brakło, a zostalibyśmy zamknięci w środku na noc :) Przez ponad 10 godzin dzieciaki robiły sobie przerwy tylko na jedzenie i korzystanie z toalety :) W końcu tyle tam atrakcji! Najmniejszym zainteresowaniem cieszyły się tym razem park miniatur i park dinozaurów (chyba w końcu nastąpił przesyt), co nie znaczy, że nie obejrzeliśmy ruszających się ryczących gadów oraz ciekawych budowli (wielu z nich nie widzieliśmy dotąd w żadnym innym parku miniatur).


Julek i Julka w końcu wyszaleli się w parku linowym (szaleństwo trwało blisko 3 godziny! ), wypróbowali kule sferyczne i wyskakali się na trampolinie z bungy. Cała trójka świetnie bawiła się też na dmuchańcach i placach zabaw. Ale po kolei...


Dream Park Ochaby leży przy głównej trasie z Żor do Ustronia, parking jest duży i bezpłatny. Po zakupie biletu wstępu (są dwa rodzaje biletów w zależności od tego czy chcemy skorzystać ze wszystkich atrakcji czy tylko pospacerować po parku), każdy otrzymuje opaskę na rękę uprawniającą do wejścia na poszczególne atrakcje. Wersja mini kosztuje ok. 20 zł (ulgowy - ok. 16 zł), wersja maxi - prawie 40 zł (dla dzieci 35.90). Nasze maluchy (do 4 roku życia) musiały mieć zakupione opaski za 20 zł, aby skorzystać z wszystkich atrakcji.


W związku z tym, że w parku nie trzeba już płacić za korzystanie z atrakcji, trzeba przygotować się na czekanie w kolejce... My najdłużej czekaliśmy, aby obejrzeć film w kinie 6D (seanse odbywają się co ok. 15 minut, jednorazowo na salę mogą wejść 24 osoby) - a i tak po 5 minutach seansu musiałam z Julkiem wyjść, ponieważ bajka o duchach okazała się zbyt emocjonująca. Julka za to dotrwała dzielnie do końca i nawet jej się podobało :)
Na długą kolejkę trafiliśmy też przy kulach sferycznych - ale warto było, dzieciaki były zachwycone :) Julka, jako stary wyjadacz bez wahania wskoczyła do dmuchanej kuli, za to Julek był dość sceptycznie nastawiony. W końcu jednak przełamał się i dobrze, bo okazało się, że to świetna zabawa :)


Do Oceanarium wybrałyśmy się tylko z Julką - Julek stwierdził, że boi się rekina (którego widział już wcześniej w Bałtowie). I miał rację - bo ogromny rekin w Ochabach jest nawet straszniejszy... nie dość, że próbując nas pożreć, uderza w szybę akwarium z taką mocą, że ta pęka, to grozy dodaje trzęsąca się podłoga i kapiąca z pęknięcia woda. Zdecydowanie nie dla maluchów....


Za to zdecydowanie dla maluchów okazała się specjalna trasa w parku linowym. Nasze dzieciaki nie chciały stamtąd wyjść. Na szczęście tuż obok są drewniane, zadaszone stoły i ławki, gdzie rodzice mogą rozłożyć się z prowiantem i obserwować swoje dzieci szalejące niczym Tarzany :) A kto nie ma swoich przekąsek może skorzystać z oferty znajdującego się tuż obok grill-baru. 


A na tych, którzy nie przepadają za kiełbaskami i szaszłykami, w parku czeka bar fast-foodowy oferujący nie tylko frytki, nuggetsy czy burgery, ale też sałatki i owoce. 
Fajnym pomysłem okazało się ustawienie obok dmuchańców i placów zabaw krzesełek pod parasolami. Dzięki temu rodzice mogli spokojnie usiąść i poczekać aż dzieciaki skończą się bawić.


Polecamy wszystkim Dream Park na całodniową wycieczkę dla całej rodziny.
A dokładne informacje można znaleźć tutaj

środa, 15 sierpnia 2012

O tym jak Julek spotkał muflona, czyli Leśny Park Niespodzianek w Ustroniu


Leśny Park Niespodzianek w Ustroniu naprawdę jest leśny i naprawdę jest pełny niespodzianek. Przekonaliśmy się o tym zaraz za wejściem, gdy na spotkanie wyszedł nam majestatyczny jeleń sika z imponującym porożem. Nie bał się, dał się pogłaskać i nakarmić - dzieciaki mogłyby stać przy nim bez końca - a czekało na nas jeszcze tyle atrakcji...


Chętnie podchodziły do nas małe jelonki, ale żeby nakarmić białe kózki Julka musiała się troszkę potrudzić - były bardziej płochliwe. Bardzo podobały nam się muflony (Julek przeszkolony przez dziadka myśliwego oczywiście wiedział, że muflon to dzika owca górska), które najchętniej jadły z ręki Julusiowi.
Oprócz nich odwiedziliśmy też świnki wietnamskie, króliczki, żubry, alpaki, szopy pracze, jenoty, dziki i żubry. Julek poznał też nowe zwierzę - muła. W wolierach, do których można wejść spotkaliśmy bażanty i kaczki. 


Największe wrażenie zrobił na nas pokaz lotów ptaków drapieżnych (odbywają się one kilka razy dziennie o określonych godzinach). Julce najbardziej podobał się ogromny (o rozpiętości skrzydeł ponad 2 m) bielik amerykański Regan, który szybował tuż nad naszymi głowami. Po pokazie chciała nawet zrobić sobie z nim zdjęcie, jednak okazało się, że nie utrzyma jedną ręką czterokilogramowego ptaka, więc na osłodę zostało jej pozowanie z sokołem indyjskim Loki, który podczas pokazu pięknie polował na przynętę. Pozostałe ptaki - orzeł aguja Sheala i myszołów Bianka - też  wspaniale prezentowały się w powietrzu.


Niestety, nie zdążyliśmy na pokazy lotów sów, które odbywają się na terenie sowiarni, ale na pewno warto je obejrzeć (może następnym razem nam się uda). Za to zaliczyliśmy spacer bajkową aleją - w drewnianych domkach mieszkają bohaterowie najpopularniejszych bajek dla dzieci. Kiedy naciśniemy przycisk ożywają, można wtedy przysiąść i posłuchać bajki lub piosenki...


W parku znajduje się też plac zabaw(niektóre atrakcje są dodatkowo płatne), stoiska z pamiątkami, a nawet niewielkie Muzeum, czyli Centrum Edukacji Przyrodniczo Leśnej. W dwóch salach wyeksponowano mnóstwo ciekawych okazów - są tutaj zwierzęta i ptaki z Ameryki Północnej, Afryki i Europy, jest kolekcja poroży, są nawet mikroskopy, przez które można obejrzeć np. skrzydło pszczoły.
Julek wypatrzył też stojącego niedaleko najprawdziwszego dinozaura :)


Informacje praktyczne:
Park znajduje się na południowym stoku Równicy, najlepiej dojechać tam zjeżdżając z głównej drogi prowadzącej z Ustronia do Wisły (trzeba wypatrywać brązowych drogowskazów z nazwą Parku) - jadąc od strony Ustronia trzeba skręcić w prawo (i nie zawsze wierzyć nawigacji ;)). 
Przy Parku znajduje się bezpłatny parking.
Zwierzątka można karmić tylko karmą zakupioną w kasie (porcja kosztuje 3 zł, naszej trójce dzieci spokojnie wystarczyła jedna torebka).
Warto wcześniej sprawdzić na stronie Parku godziny pokazów lotów ptaków drapieżnych oraz sów (odbywają się tylko 2 lub 3 razy dziennie).

niedziela, 12 sierpnia 2012

Wielka Czantoria


Podczas naszego wakacyjnego wyjazdu w góry obowiązkowo musieliśmy "zdobyć" jakiś szczyt. W planach mieliśmy nawet znalezienie źródła Wisły, ale ze względu na panujące upały zdecydowaliśmy się na coś mniej męczącego :)

Wielka Czantoria jest jednym z najwyższych szczytów Beskidu Śląskiego (za to najwyższym w części czeskiej tych gór). Wznosi się na wysokość 995 m n.p.n. Można się na nią wspiąć jednym z licznych szlaków pieszych, można też wyjechać czteroosobowym wyciągiem krzesełkowym. Górna stacja kolejki linowej (bo tak nazywany jest wyciąg) znajduje się na wysokości 850 m n.p.m. - dalej (a właściwie wyżej) trzeba dotrzeć pieszo... 


Julek i Julka świetnie poradzili sobie z podejściem, które nie było bardzo strome, ale za to kamieniste. Dzięki temu, że szlak na szczyt prowadzi przez las, mogliśmy schronić się przed słońcem i nie zmęczyliśmy się zbytnio :) Maszerowaliśmy, co prawda, prawie 2 razy dłużej niż sugerowane przez drogowskaz 30 minut, ale i tak było warto. Piękne widoki rozciągające się przed nami wynagrodziły trudy wspinaczki :)

wieża widokowa na szczycie Wielkiej Czantorii,
Julek i Julka wypróbowują zakupione przed chwilą kredki - piszczałki :)

Na szczycie znajduje się wieża widokowa (wstęp na nią jest dodatkowo płatny) i stoisko z pamiątkami. Można też posilić się kiełbaską z grilla.   

Kiedyś było tutaj przejście graniczne między Polską a Czechami - dziś zostały po nim tylko biało czerwone słupki.
Kilka minut drogi stąd (po czeskiej stronie) znajduje się schronisko - my musieliśmy jednak wracać - 145 m niżej czekał na nas Franio (z mamą :)) Na pamiątkę dzieciaki zakupiły sobie po kredce - piszczałce - dzięki temu powrotna droga była dużo krótsza :)
Po zejściu na Polanę Stokłosica (przy górnej stacji kolejki linowej) postanowiliśmy się trochę rozejrzeć. Znaleźliśmy letni tor saneczkowy - Julek i Julka odkąd pierwszy raz przejechali się takimi saneczkami w Polanicy-Zdrój, nie potrafią przejść obok nich obojętnie... A ten tor był wyjątkowo długi - miał 710 m długości. Sanki są dwuosobowe, a dzieci do lat 8 mogą zjeżdżać tylko w towarzystwie kogoś dorosłego.
Na Polanie organizowane są również pokazy lotów ptaków drapieżnych, można coś zjeść, kupić pamiątki i odpocząć przed dalszą wędrówką. 
Wokół Czantorii wytyczono 20 kilometrową, polsko-czeską Ścieżkę Rycerską - prowadzi ona na szczyt, a następnie rozwidla się. Przy trasie ustawiono tablice informacyjne, a przy stacji kolejki można otrzymać mapkę szlaku. 
Przy dolnej stacji kolejki linowej jest parking PTTK (płatny za każdą godzinę), całkiem blisko są też prywatne parkingi (z jednorazową opłatą za cały dzień).


niedziela, 15 lipca 2012

Z wizytą na planie filmowym, czyli nasza wycieczka do Disneylandu, część III


Walt Disney Studios Park jest młodszym bratem Disneyland Park, wybudowanym tuż obok niego w 2002 r. To miejsce, gdzie można odkryć, w jaki sposób powstają magiczne animacje, a nawet porozmawiać z ich bohaterami, zajrzeć za kulisy super produkcji oraz pospacerować po uliczkach niemalże wyjętych z planu filmowego.


Tuż za bramą wejściową trafiliśmy na przestronny plac z fontanną (oczywiście z Myszką Miki). Jest tutaj dużo mniej zwiedzających niż na Main Street. To tutaj można spotkać postacie z bajek pozujące do zdjęć - dzieci własnie zauważyły Myszkę Minnie, więc szybko wyciągamy aparaty. Efekt można zobaczyć na zdjęciu powyżej :)
Aby dostać się do najbardziej rozrywkowej części parku musimy zrobić sobie spacer przez oświetlony kolorowymi neonami pasaż, w którym znajdują się sklepy, restauracje, a nawet redakcja gazety plotkarskiej i stacja benzynowa :) 
Wychodząc, trafiamy wprost do... Hollywood, a wita nas nie kto inny jak sam Walt Disney, razem z gospodarzem parku - Myszką Miki.


Zanim zdążyliśmy się rozejrzeć, Julek zadecydował: "Idziemy szukać Zygzaka". Z mapą w ręku poszliśmy więc w stronę Toon Studio, gdzie miało być najwięcej atrakcji dla maluchów. 
I znaleźliśmy. 
Nie tylko Zygzaka, ale też Złomka, a nawet Buzz'a Astrala i innych bohaterów Toy Story. 

Wirujące autka... czekają na start...

Na początek wybraliśmy szybką przejażdżkę wirującymi autkami, od której wszystkim zakręciło się w głowie :) Idąc spokojnie spacerkiem, minęliśmy zakład wulkanizatorski Luigi&Guido i dotarliśmy do... Toy Story Playland. Julek aż podskoczył z radości i pobiegł szybko w stronę ogromnego, zielonego dinozaura (nawet tu znalazł swojego prajaszczura :)) - to był T-Rex - kolega Kowboja Chudego. 

W Toy Story Playland wszyscy poczuliśmy się tacy mali :)
My z Julką wybrałyśmy się w tym czasie na przejażdżkę.... sprężynkowym psem - to taki mini-rollercoaster dla maluchów szczekający wesoło podczas jazdy :)


Tuż obok rozpędzała się gigantyczna wyścigówka, a zamaskowani żołnierze skakali ze spadochronami. My poszliśmy dalej - i tak dotarliśmy do Agrabahu, gdzie czekała nas podniebna podróż latającym dywanem - na koniec okazało się, że to tylko plan filmowy, a reżyserem filmu, w którym graliśmy jest sam Dżin :)



Specjalnością Walt Disney Studios Park są różnego rodzaju pokazy. Trzeba nieźle się natrudzić, żeby obejrzeć wszystkie (niektóre odbywają się tylko 2 razy dziennie) - pomoże nam w tym dokładna rozpiska "co, gdzie i kiedy" znajdująca się na ulotce z mapą parku. Nam udało się "zaliczyć" niemal wszystkie przedstawienia. Największe wrażenie (nie tylko na męskiej części wycieczki) zrobił pokaz "Moteurs... Action! Stunt Show Spectacular", czyli popisy kaskaderskie. Oprócz pościgów samochodowych, jazdy na jednym (motocyklowym) i dwóch (samochodowych) kołach, wybuchów i strzalanek, mogliśmy też zobaczyć jak wygląda nagrywanie takich scen.



Poznaliśmy nawet kilka sztuczek, jakie wykorzystują filmowcy (np. w jaki sposób jeździ samochód bez kierowcy i dlaczego czerwone auto uciekające przez czarnymi jest od nich kilka razy szybsze...). 



Był nawet specjalny gość programu - miałam wrażenie, że Julek aż przestał oddychać, kiedy na ulicę wjechał prawdziwy Zygzak Mcqueen.


Po tak mocnej dawce wrażeń udaliśmy się na inne przedstawienie, tym razem dla najmłodszych - w czasie półgodzinnego, interaktywnego show pt. "Playhouse Disney Live on Stage!" dzieciaki spotkały swoich ulubionych bohaterów, znanych z telewizyjnego programu "Playhouse Disney". Wspólnie z Myszką Miki i przyjaciółmi przygotowywały imprezę urodzinową dla Minnie, pomagały Mańkowi i Narzędziom naprawić maszynę do puszczania baniek mydlanych, uruchamiały rakietę z Małymi Einsteinami i zdmuchiwały z drzewa latawiec razem z Tygryskiem i Puchatkiem. Z sufitu spadały liście, wkoło wirowały bańki mydlane, a nad głowami latał Ejcosiek. Najbardziej zachwycony był Julek, tak mu się podobało, że musiałam iść z nim na przedstawienie jeszcze raz :) Mimo, że pokazy są tylko w językach francuskim i angielskim, dzieciom w ogóle nie przeszkadzało to w świetnej zabawie.



Postanowiliśmy też odwiedzić Stitcha - ulubionego bohatera Julki sprzed kilku lat (kiedy miała 2-3 lata niebieski potworek z filmu "Lilo i Stitch" był jej idolem). Tym razem dzieci (niestety, tylko te znające język francuski) mogły nawet porozmawiać z rysunkowym bohaterem, który mimo, że znajdował się na ekranie, zachowywał się jak żywy :)


Na kolejne show trafiliśmy do Cinemagique - magicznego kina, w którym dowiedzieliśmy się w jaki sposób powstają filmy animowane, zwiedziliśmy mini-muzeum Walta Disneya, a dzieci mogły same spróbować swoich sił w tworzeniu animacji.

tak wygląda pracownia, w której powstają filmy rysunkowe 
Julka sama narysowała Myszkę Miki, która później ożyła w specjalnym kinematografie

W Walt Disney Studios Park jest tez kilka atrakcji dla nieco starszych dzieciaków - na spragnionych mocnych wrażeń czeka m.in. przejażdżka spadającą z 13 piętra windą w "The Twilight Zone Tower of Terror" czy rollercoaster Aerosmith osiągający prędkość 100 km/h w ciągu 3 sekund.



W najdłuższej kolejce czeka się jednak do atrakcji o nazwie "Crush's Coaster", czyli wycieczce po świecie rybki Nemo w skorupie gigantycznego żółwia morskiego. Z zewnątrz wygląda imponująco - niestety, nie udało nam się dostać do środka (czas oczekiwania w kolejce nie spadał poniżej 55 minut).


Każdy z parków Disneya ma też swoją własną paradę - ta w Walt Disney Studios Park odbywa się ok. godziny 16-tej. Stosownie do nazwy - Stars 'n' Cars gwiazdy przejeżdżają główną ulicą stylowymi samochodami przy dźwiękach wpadającej w ucho piosenki... 


Julki najbardziej ucieszyły się na widok Sullivana - niebieskiego włochacza z filmu "Potwory i Spółka", który podczas parady machał do nich i udawał, że chce ich przestraszyć :)