Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 lipca 2012

Z wizytą na planie filmowym, czyli nasza wycieczka do Disneylandu, część III


Walt Disney Studios Park jest młodszym bratem Disneyland Park, wybudowanym tuż obok niego w 2002 r. To miejsce, gdzie można odkryć, w jaki sposób powstają magiczne animacje, a nawet porozmawiać z ich bohaterami, zajrzeć za kulisy super produkcji oraz pospacerować po uliczkach niemalże wyjętych z planu filmowego.


Tuż za bramą wejściową trafiliśmy na przestronny plac z fontanną (oczywiście z Myszką Miki). Jest tutaj dużo mniej zwiedzających niż na Main Street. To tutaj można spotkać postacie z bajek pozujące do zdjęć - dzieci własnie zauważyły Myszkę Minnie, więc szybko wyciągamy aparaty. Efekt można zobaczyć na zdjęciu powyżej :)
Aby dostać się do najbardziej rozrywkowej części parku musimy zrobić sobie spacer przez oświetlony kolorowymi neonami pasaż, w którym znajdują się sklepy, restauracje, a nawet redakcja gazety plotkarskiej i stacja benzynowa :) 
Wychodząc, trafiamy wprost do... Hollywood, a wita nas nie kto inny jak sam Walt Disney, razem z gospodarzem parku - Myszką Miki.


Zanim zdążyliśmy się rozejrzeć, Julek zadecydował: "Idziemy szukać Zygzaka". Z mapą w ręku poszliśmy więc w stronę Toon Studio, gdzie miało być najwięcej atrakcji dla maluchów. 
I znaleźliśmy. 
Nie tylko Zygzaka, ale też Złomka, a nawet Buzz'a Astrala i innych bohaterów Toy Story. 

Wirujące autka... czekają na start...

Na początek wybraliśmy szybką przejażdżkę wirującymi autkami, od której wszystkim zakręciło się w głowie :) Idąc spokojnie spacerkiem, minęliśmy zakład wulkanizatorski Luigi&Guido i dotarliśmy do... Toy Story Playland. Julek aż podskoczył z radości i pobiegł szybko w stronę ogromnego, zielonego dinozaura (nawet tu znalazł swojego prajaszczura :)) - to był T-Rex - kolega Kowboja Chudego. 

W Toy Story Playland wszyscy poczuliśmy się tacy mali :)
My z Julką wybrałyśmy się w tym czasie na przejażdżkę.... sprężynkowym psem - to taki mini-rollercoaster dla maluchów szczekający wesoło podczas jazdy :)


Tuż obok rozpędzała się gigantyczna wyścigówka, a zamaskowani żołnierze skakali ze spadochronami. My poszliśmy dalej - i tak dotarliśmy do Agrabahu, gdzie czekała nas podniebna podróż latającym dywanem - na koniec okazało się, że to tylko plan filmowy, a reżyserem filmu, w którym graliśmy jest sam Dżin :)



Specjalnością Walt Disney Studios Park są różnego rodzaju pokazy. Trzeba nieźle się natrudzić, żeby obejrzeć wszystkie (niektóre odbywają się tylko 2 razy dziennie) - pomoże nam w tym dokładna rozpiska "co, gdzie i kiedy" znajdująca się na ulotce z mapą parku. Nam udało się "zaliczyć" niemal wszystkie przedstawienia. Największe wrażenie (nie tylko na męskiej części wycieczki) zrobił pokaz "Moteurs... Action! Stunt Show Spectacular", czyli popisy kaskaderskie. Oprócz pościgów samochodowych, jazdy na jednym (motocyklowym) i dwóch (samochodowych) kołach, wybuchów i strzalanek, mogliśmy też zobaczyć jak wygląda nagrywanie takich scen.



Poznaliśmy nawet kilka sztuczek, jakie wykorzystują filmowcy (np. w jaki sposób jeździ samochód bez kierowcy i dlaczego czerwone auto uciekające przez czarnymi jest od nich kilka razy szybsze...). 



Był nawet specjalny gość programu - miałam wrażenie, że Julek aż przestał oddychać, kiedy na ulicę wjechał prawdziwy Zygzak Mcqueen.


Po tak mocnej dawce wrażeń udaliśmy się na inne przedstawienie, tym razem dla najmłodszych - w czasie półgodzinnego, interaktywnego show pt. "Playhouse Disney Live on Stage!" dzieciaki spotkały swoich ulubionych bohaterów, znanych z telewizyjnego programu "Playhouse Disney". Wspólnie z Myszką Miki i przyjaciółmi przygotowywały imprezę urodzinową dla Minnie, pomagały Mańkowi i Narzędziom naprawić maszynę do puszczania baniek mydlanych, uruchamiały rakietę z Małymi Einsteinami i zdmuchiwały z drzewa latawiec razem z Tygryskiem i Puchatkiem. Z sufitu spadały liście, wkoło wirowały bańki mydlane, a nad głowami latał Ejcosiek. Najbardziej zachwycony był Julek, tak mu się podobało, że musiałam iść z nim na przedstawienie jeszcze raz :) Mimo, że pokazy są tylko w językach francuskim i angielskim, dzieciom w ogóle nie przeszkadzało to w świetnej zabawie.



Postanowiliśmy też odwiedzić Stitcha - ulubionego bohatera Julki sprzed kilku lat (kiedy miała 2-3 lata niebieski potworek z filmu "Lilo i Stitch" był jej idolem). Tym razem dzieci (niestety, tylko te znające język francuski) mogły nawet porozmawiać z rysunkowym bohaterem, który mimo, że znajdował się na ekranie, zachowywał się jak żywy :)


Na kolejne show trafiliśmy do Cinemagique - magicznego kina, w którym dowiedzieliśmy się w jaki sposób powstają filmy animowane, zwiedziliśmy mini-muzeum Walta Disneya, a dzieci mogły same spróbować swoich sił w tworzeniu animacji.

tak wygląda pracownia, w której powstają filmy rysunkowe 
Julka sama narysowała Myszkę Miki, która później ożyła w specjalnym kinematografie

W Walt Disney Studios Park jest tez kilka atrakcji dla nieco starszych dzieciaków - na spragnionych mocnych wrażeń czeka m.in. przejażdżka spadającą z 13 piętra windą w "The Twilight Zone Tower of Terror" czy rollercoaster Aerosmith osiągający prędkość 100 km/h w ciągu 3 sekund.



W najdłuższej kolejce czeka się jednak do atrakcji o nazwie "Crush's Coaster", czyli wycieczce po świecie rybki Nemo w skorupie gigantycznego żółwia morskiego. Z zewnątrz wygląda imponująco - niestety, nie udało nam się dostać do środka (czas oczekiwania w kolejce nie spadał poniżej 55 minut).


Każdy z parków Disneya ma też swoją własną paradę - ta w Walt Disney Studios Park odbywa się ok. godziny 16-tej. Stosownie do nazwy - Stars 'n' Cars gwiazdy przejeżdżają główną ulicą stylowymi samochodami przy dźwiękach wpadającej w ucho piosenki... 


Julki najbardziej ucieszyły się na widok Sullivana - niebieskiego włochacza z filmu "Potwory i Spółka", który podczas parady machał do nich i udawał, że chce ich przestraszyć :)



niedziela, 24 czerwca 2012

Przepis na dobrą zabawę w pięciu smakach, czyli nasza wycieczka do Disneylandu, część II


Kiedy 20 lat temu byłam z rodzicami w Disneylandzie, zdążyliśmy obejść cały park w jeden dzień i "zaliczyć" wszystkie karuzele i rollercoastery (niektóre nawet po kilka razy). Teraz byłoby to niemożliwe - jest więcej atrakcji, więcej odwiedzających, dłuższe kolejki, a przede wszystkim - parki są dwa! Tuż obok dobrze znanego królestwa Myszki Miki wyrósł Walt Disney Studios Park - dalszy ciąg zabawy, tym razem z bohaterami nowszych produkcji Disneya.

Disneyland Park podzielony jest na 5 krain - każda z nich to zupełnie inny świat.
Main Street znajdująca się zaraz za wejściem, to po prostu replika amerykańskiego miasteczka z początku XX wieku. Są tam sklepy z pamiątkami i restauracje. To tam swą stację ma kolejka parowa, która zabierze nas w podróż dookoła parku, tam można rozpocząć przejażdżkę stylowym tramwajem konnym. Przy Main Street odbywają się też słynne parady bohaterów kreskówek. 

Idąc główną ulicą, dochodzimy co centralnego punktu parku - Zamku Królewny Śnieżki, w podziemiach którego czai się... smok. Obok zamku znajdują się wejścia do czterech pozostałych krain.
Ukochany przez maluchy Fantasyland to kraina Piotrusia Pana, Alicji i Słonika Dumbo. Bajkowe domki, pięknie wypielęgnowane klomby (z drzewkami i żywopłotami w różnych kształtach), fontanny, kolorowe figurki postaci z różnych bajek, a przede wszystkim atrakcje w sam raz dla najmłodszych -  to wszystko czeka na nas w tej własnie krainie. 

zachwycające, starannie wypielęgnowane klomby
My na początek udaliśmy się na przejażdżkę łódeczką - "it's a small world" pamiętałam jeszcze z naszej wycieczki, sprzed 20 lat. Przy dźwiękach wpadającej w ucho, wesołej piosenki, płyniemy małą łódką przez bajkowy świat, wokół nas tańczą laleczki z różnych zakątków świata, jest cudownie kolorowo. Równie bajkowa jest fasada budynku, w którym mieści się small world, a dodatkowo co 15 minut na wieży zegarowej można obejrzeć paradę małych, drewnianych ludzików. Julek był zachwycony, po powrocie do domu stwierdził, że to była jego ulubiona atrakcja. Tutaj można zobaczyć filmik z przejażdżki.

lokalny akcent w "it's a small world"
W następnej kolejności odwiedziliśmy: kultową chyba już atrakcję, czyli wirujące Filiżanki Szalonego Kapelusznika, latające słoniki Dumbo, świat Pinokia i cudowną krainę Piotrusia Pana, do której najlepiej udać się tuż po otwarciu parku (jest to jedna z najbardziej obleganych atrakcji). 

Franio nie potrzebował nawet zmniejszającego ciasteczka
Dużą frajdą, nie tylko dla dzieciaków, była wędrówka po Zwariowanym Labiryncie Alicji z Krainy Czarów - spotkaliśmy wszystkie znajome dziwolągi, ze znikającym kotem i Białym Królikiem na czele, a nagrodą była wizyta w zamku Królowej Kier. Na szczęście nie było jej w domu, więc nikt nie kazał "skrócić nas o głowę" :)
Najmłodszym polecamy też atrakcję o nazwie "Le Pays des Contes de Fées", czyli bajkowy rejs łódką wśród miniaturowych scenografii z klasycznych baśni oraz przejażdżkę małym, cyrkowym pociągiem (obydwie atrakcje są obok siebie, tuż za Zamkiem Śnieżki). 


Zamek Czarnoksiężnika z Krainy Oz
Kolejną krainą, do której się udaliśmy był Adventureland - Kraina Przygód, w której prym wiodą korsarze. Na początek trafiliśmy do świata Piratów z Karaibów - i oto wypływamy nocą z sennego portu na niebezpieczne wody, w oddali słychać wesoły śpiew "  Yo ho, yo ho, a pirate's life for me". Nasi piraci nie są jednak zbyt groźni i bez szwanku udaje nam się przepłynąć dalej... ale co to? błyska się... no tak, trafiliśmy na sztorm na pełnym morzu... a tuż obok trwa właśnie atak piratów na jakiś statek... 

wchodzimy do świata piratów
Mało kto chyba wie, że to właśnie ta atrakcja Disneylandu (pomysłu samego Walta Disneya) była inspiracją do nakręcenia serii filmów o Piratach z Karaibów, to stąd pochodzą Jack Sparrow, Davy Jones i Czarna Perła. My mieliśmy nawet szczęście spotkać osobiście charyzmatycznego kapitana :)


jak zwykle czarujący... Kapitan Jack Sparrow
To jeszcze nie koniec atrakcji - niedaleko zacumował swój okręt Kapitan Hook, jest też piracki plac zabaw. Przez chwiejący się most z beczek z rumem przechodzimy na Wyspę Przygód, gdzie w jaskiniowym labiryncie odkrywamy skarbiec Davy Jonesa ;)

statek Kapitana Hook'a
Adventureland to nie tylko piraci - na odważnych czeka niesamowity rollercoaster Indiany Jonesa, z pętlą 360 stopni. Ze względu na ograniczenia dla dzieci (min. 1,40 cm) tę atrakcję zostawiliśmy sobie na kolejną wizytę w parku :)


Za to chętnie wspięliśmy się na drzewo Robinsona - nie było to trudne - na sam wierzchołek prowadzi 176 schodów - przy okazji można podpatrzeć jak zbudować całkiem wypasiony domek na drzewie :)

Docieramy także do Agrabahu - w Pasażu Aladyna oglądamy miniaturowe scenki z bajki o czarodziejskiej lampie. Z arabskiego miasteczka wchodzimy wprost do dżungli, nad naszymi głowami zwisa wąż, a wąska ścieżka między lianami prowadzi nas do małej osady, w której akurat zatrzymali się też nasi starzy znajomi - Baloo i Rafiki. 


misiowi tak spodobał się nasz Franuś, że nie chciał nam go oddać :)
Kolejna kraina Frontierland to miasteczko prosto z westernu - jest tu saloon i strzelnica. Tuż obok restauracja prosto z Nowego Orleanu, jest nawet prawdziwy parowiec, którym można popłynąć w rejs dookoła krainy. Większość atrakcji przeznaczonych jest jednak dla nieco starszych poszukiwaczy przygód - nasze dzieciaki nie były chętne na przejażdżkę Big Thunder Mountain - szybko mknącą wśród skał kolejką (chociaż tu akurat mogłyby wejść - ograniczenie wzrostu wynosiło 1,02 cm), nie chciały też sprawdzić co czyha w nawiedzonym domu (Phantom Manor). 

Big Thunder Montain
Dlatego też szybko udaliśmy się do kolejnej części parku - na koniec zostawiliśmy sobie Discoveryland - świat przyszłości, technologii i odkryć. Na sam początek trafiliśmy do Królestwa Buzz'a Astrala (wtajemniczeni wiedzą kto to, niewtajemniczonych zachęcam do obejrzenia "Toy Story") - jadąc w wirujących rakietach i strzelając laserami do neonowych kosmitów wszyscy bawiliśmy się jak dzieci. Julce tak się podobało, że następnego dnia wróciła tam znów, a Franuś przy najbliższej wizycie w sklepie "zakupił" strzelającą wyrzutnię Buzz'a :)


A to Orbitron - tak podobno wyobrażano sobie rakiety kosmiczne pod koniec XIX wieku :) Wsiedliśmy do jednej z nich i.... w górę! Disneyland widziany z lotu ptaka jest naprawdę cudny, nawet mimo wiszących nad nim burzowych chmur. 


I choć deszczowa pogoda towarzyszyła nam praktycznie cały czas, to bawiliśmy się świetnie, a widok tęczy nad Disneylandem jest naprawdę niesamowity :)


Nie udało nam się, niestety, zobaczyć wszystkiego - niektóre atrakcje były akurat zamknięte, do innych wciąż wiły się długie kolejki - zbyt długie, żeby czekać w nich z trójką maluchów, na niektóre nasze dzieci były po prostu za małe (nudziłyby się zapewne na filmie z Michaelem Jacksonem).  
Za jakiś czas pewnie tam wrócimy - mam nadzieję, że szybciej niż za kolejne 20 lat :)

PS. W następnej części - Walt Disney Studios

wtorek, 19 czerwca 2012

Spotkanie z Myszką Miki, czyli nasza wycieczka do Disneylandu - część I


Wróciliśmy! I długo odsypialiśmy te pięć dni pełnych wrażeń. Dzieci są zachwycone, pierwszy raz w życiu leciały samolotem, i w końcu spotkały prawdziwą Myszkę Miki :)
Ale zacznijmy od początku. W ubiegłym roku wygraliśmy konkurs organizowany przez producenta Kubusia, nagrodą był voucher podróżny na dowolną wycieczkę. Po przeprowadzeniu narady rodzinnej zdecydowaliśmy się na wyjazd do Disneylandu. Zabraliśmy ze sobą Franka, a także dwie ciocie i dwóch wujków (w myśl zasady: im nas więcej, tym weselej).

Nasza przygoda zaczęła się już na lotnisku w Krakowie - dzieci nigdy wcześniej nie leciały samolotem, wszystko było dla nich nowe i chyba trochę się bały... Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem: nie zgubiliśmy bagażu, samolot wystartował o czasie, a w górze podziwialiśmy piękne obłoczki, a nie burzowe chmurzyska :) Przelatując nad Paryżem dostrzegliśmy nawet Wieżę Eiffla...  

Po niespełna dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy na lotnisku Charlesa de Gaulle'a. Była godzina 11.00. Pozostało nam tylko dostać się do hotelu... Okazało się to niesamowicie proste - prosto z naszego terminala udaliśmy się za strzałkami z napisem Disneyland, które zaprowadziły nas na przystanek autobusowy i już po 5 minutach wsiedliśmy do kolorowego pojazdu, który przewiózł nas do terminala 2F, gdzie musieliśmy poczekać, niestety, trochę dłużej. Czerwone autobusy Disneya odjeżdżają z lotniska kilka razy dziennie (dokładny rozkład jazdy można znaleźć np. tutaj) i podwożą gości pod drzwi hotelu (koszt biletu: 19 euro/dorosły, 15 euro/dziecko powyżej 3 roku życia). Droga minęła nam bardzo szybko - chyba każdy z nas zdrzemnął się przez chwilkę - po 40 minutach pan kierowca ogłosił: Santa Fe i już mogliśmy wysiadać - była godzina 13.00. 
Tak więc dotarcie z Krakowa do Disneylandu zajęło nam ok. 4 godzin :) 

W kolejnych postach opowiemy dokładniej, co i gdzie warto zobaczyć i przekażemy Wam mnóstwo praktycznych informacji, które na pewno przydadzą się przy planowaniu podróży do Magicznej Krainy Myszki Miki :)