niedziela, 24 czerwca 2012

Przepis na dobrą zabawę w pięciu smakach, czyli nasza wycieczka do Disneylandu, część II


Kiedy 20 lat temu byłam z rodzicami w Disneylandzie, zdążyliśmy obejść cały park w jeden dzień i "zaliczyć" wszystkie karuzele i rollercoastery (niektóre nawet po kilka razy). Teraz byłoby to niemożliwe - jest więcej atrakcji, więcej odwiedzających, dłuższe kolejki, a przede wszystkim - parki są dwa! Tuż obok dobrze znanego królestwa Myszki Miki wyrósł Walt Disney Studios Park - dalszy ciąg zabawy, tym razem z bohaterami nowszych produkcji Disneya.

Disneyland Park podzielony jest na 5 krain - każda z nich to zupełnie inny świat.
Main Street znajdująca się zaraz za wejściem, to po prostu replika amerykańskiego miasteczka z początku XX wieku. Są tam sklepy z pamiątkami i restauracje. To tam swą stację ma kolejka parowa, która zabierze nas w podróż dookoła parku, tam można rozpocząć przejażdżkę stylowym tramwajem konnym. Przy Main Street odbywają się też słynne parady bohaterów kreskówek. 

Idąc główną ulicą, dochodzimy co centralnego punktu parku - Zamku Królewny Śnieżki, w podziemiach którego czai się... smok. Obok zamku znajdują się wejścia do czterech pozostałych krain.
Ukochany przez maluchy Fantasyland to kraina Piotrusia Pana, Alicji i Słonika Dumbo. Bajkowe domki, pięknie wypielęgnowane klomby (z drzewkami i żywopłotami w różnych kształtach), fontanny, kolorowe figurki postaci z różnych bajek, a przede wszystkim atrakcje w sam raz dla najmłodszych -  to wszystko czeka na nas w tej własnie krainie. 

zachwycające, starannie wypielęgnowane klomby
My na początek udaliśmy się na przejażdżkę łódeczką - "it's a small world" pamiętałam jeszcze z naszej wycieczki, sprzed 20 lat. Przy dźwiękach wpadającej w ucho, wesołej piosenki, płyniemy małą łódką przez bajkowy świat, wokół nas tańczą laleczki z różnych zakątków świata, jest cudownie kolorowo. Równie bajkowa jest fasada budynku, w którym mieści się small world, a dodatkowo co 15 minut na wieży zegarowej można obejrzeć paradę małych, drewnianych ludzików. Julek był zachwycony, po powrocie do domu stwierdził, że to była jego ulubiona atrakcja. Tutaj można zobaczyć filmik z przejażdżki.

lokalny akcent w "it's a small world"
W następnej kolejności odwiedziliśmy: kultową chyba już atrakcję, czyli wirujące Filiżanki Szalonego Kapelusznika, latające słoniki Dumbo, świat Pinokia i cudowną krainę Piotrusia Pana, do której najlepiej udać się tuż po otwarciu parku (jest to jedna z najbardziej obleganych atrakcji). 

Franio nie potrzebował nawet zmniejszającego ciasteczka
Dużą frajdą, nie tylko dla dzieciaków, była wędrówka po Zwariowanym Labiryncie Alicji z Krainy Czarów - spotkaliśmy wszystkie znajome dziwolągi, ze znikającym kotem i Białym Królikiem na czele, a nagrodą była wizyta w zamku Królowej Kier. Na szczęście nie było jej w domu, więc nikt nie kazał "skrócić nas o głowę" :)
Najmłodszym polecamy też atrakcję o nazwie "Le Pays des Contes de Fées", czyli bajkowy rejs łódką wśród miniaturowych scenografii z klasycznych baśni oraz przejażdżkę małym, cyrkowym pociągiem (obydwie atrakcje są obok siebie, tuż za Zamkiem Śnieżki). 


Zamek Czarnoksiężnika z Krainy Oz
Kolejną krainą, do której się udaliśmy był Adventureland - Kraina Przygód, w której prym wiodą korsarze. Na początek trafiliśmy do świata Piratów z Karaibów - i oto wypływamy nocą z sennego portu na niebezpieczne wody, w oddali słychać wesoły śpiew "  Yo ho, yo ho, a pirate's life for me". Nasi piraci nie są jednak zbyt groźni i bez szwanku udaje nam się przepłynąć dalej... ale co to? błyska się... no tak, trafiliśmy na sztorm na pełnym morzu... a tuż obok trwa właśnie atak piratów na jakiś statek... 

wchodzimy do świata piratów
Mało kto chyba wie, że to właśnie ta atrakcja Disneylandu (pomysłu samego Walta Disneya) była inspiracją do nakręcenia serii filmów o Piratach z Karaibów, to stąd pochodzą Jack Sparrow, Davy Jones i Czarna Perła. My mieliśmy nawet szczęście spotkać osobiście charyzmatycznego kapitana :)


jak zwykle czarujący... Kapitan Jack Sparrow
To jeszcze nie koniec atrakcji - niedaleko zacumował swój okręt Kapitan Hook, jest też piracki plac zabaw. Przez chwiejący się most z beczek z rumem przechodzimy na Wyspę Przygód, gdzie w jaskiniowym labiryncie odkrywamy skarbiec Davy Jonesa ;)

statek Kapitana Hook'a
Adventureland to nie tylko piraci - na odważnych czeka niesamowity rollercoaster Indiany Jonesa, z pętlą 360 stopni. Ze względu na ograniczenia dla dzieci (min. 1,40 cm) tę atrakcję zostawiliśmy sobie na kolejną wizytę w parku :)


Za to chętnie wspięliśmy się na drzewo Robinsona - nie było to trudne - na sam wierzchołek prowadzi 176 schodów - przy okazji można podpatrzeć jak zbudować całkiem wypasiony domek na drzewie :)

Docieramy także do Agrabahu - w Pasażu Aladyna oglądamy miniaturowe scenki z bajki o czarodziejskiej lampie. Z arabskiego miasteczka wchodzimy wprost do dżungli, nad naszymi głowami zwisa wąż, a wąska ścieżka między lianami prowadzi nas do małej osady, w której akurat zatrzymali się też nasi starzy znajomi - Baloo i Rafiki. 


misiowi tak spodobał się nasz Franuś, że nie chciał nam go oddać :)
Kolejna kraina Frontierland to miasteczko prosto z westernu - jest tu saloon i strzelnica. Tuż obok restauracja prosto z Nowego Orleanu, jest nawet prawdziwy parowiec, którym można popłynąć w rejs dookoła krainy. Większość atrakcji przeznaczonych jest jednak dla nieco starszych poszukiwaczy przygód - nasze dzieciaki nie były chętne na przejażdżkę Big Thunder Mountain - szybko mknącą wśród skał kolejką (chociaż tu akurat mogłyby wejść - ograniczenie wzrostu wynosiło 1,02 cm), nie chciały też sprawdzić co czyha w nawiedzonym domu (Phantom Manor). 

Big Thunder Montain
Dlatego też szybko udaliśmy się do kolejnej części parku - na koniec zostawiliśmy sobie Discoveryland - świat przyszłości, technologii i odkryć. Na sam początek trafiliśmy do Królestwa Buzz'a Astrala (wtajemniczeni wiedzą kto to, niewtajemniczonych zachęcam do obejrzenia "Toy Story") - jadąc w wirujących rakietach i strzelając laserami do neonowych kosmitów wszyscy bawiliśmy się jak dzieci. Julce tak się podobało, że następnego dnia wróciła tam znów, a Franuś przy najbliższej wizycie w sklepie "zakupił" strzelającą wyrzutnię Buzz'a :)


A to Orbitron - tak podobno wyobrażano sobie rakiety kosmiczne pod koniec XIX wieku :) Wsiedliśmy do jednej z nich i.... w górę! Disneyland widziany z lotu ptaka jest naprawdę cudny, nawet mimo wiszących nad nim burzowych chmur. 


I choć deszczowa pogoda towarzyszyła nam praktycznie cały czas, to bawiliśmy się świetnie, a widok tęczy nad Disneylandem jest naprawdę niesamowity :)


Nie udało nam się, niestety, zobaczyć wszystkiego - niektóre atrakcje były akurat zamknięte, do innych wciąż wiły się długie kolejki - zbyt długie, żeby czekać w nich z trójką maluchów, na niektóre nasze dzieci były po prostu za małe (nudziłyby się zapewne na filmie z Michaelem Jacksonem).  
Za jakiś czas pewnie tam wrócimy - mam nadzieję, że szybciej niż za kolejne 20 lat :)

PS. W następnej części - Walt Disney Studios

wtorek, 19 czerwca 2012

Spotkanie z Myszką Miki, czyli nasza wycieczka do Disneylandu - część I


Wróciliśmy! I długo odsypialiśmy te pięć dni pełnych wrażeń. Dzieci są zachwycone, pierwszy raz w życiu leciały samolotem, i w końcu spotkały prawdziwą Myszkę Miki :)
Ale zacznijmy od początku. W ubiegłym roku wygraliśmy konkurs organizowany przez producenta Kubusia, nagrodą był voucher podróżny na dowolną wycieczkę. Po przeprowadzeniu narady rodzinnej zdecydowaliśmy się na wyjazd do Disneylandu. Zabraliśmy ze sobą Franka, a także dwie ciocie i dwóch wujków (w myśl zasady: im nas więcej, tym weselej).

Nasza przygoda zaczęła się już na lotnisku w Krakowie - dzieci nigdy wcześniej nie leciały samolotem, wszystko było dla nich nowe i chyba trochę się bały... Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem: nie zgubiliśmy bagażu, samolot wystartował o czasie, a w górze podziwialiśmy piękne obłoczki, a nie burzowe chmurzyska :) Przelatując nad Paryżem dostrzegliśmy nawet Wieżę Eiffla...  

Po niespełna dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy na lotnisku Charlesa de Gaulle'a. Była godzina 11.00. Pozostało nam tylko dostać się do hotelu... Okazało się to niesamowicie proste - prosto z naszego terminala udaliśmy się za strzałkami z napisem Disneyland, które zaprowadziły nas na przystanek autobusowy i już po 5 minutach wsiedliśmy do kolorowego pojazdu, który przewiózł nas do terminala 2F, gdzie musieliśmy poczekać, niestety, trochę dłużej. Czerwone autobusy Disneya odjeżdżają z lotniska kilka razy dziennie (dokładny rozkład jazdy można znaleźć np. tutaj) i podwożą gości pod drzwi hotelu (koszt biletu: 19 euro/dorosły, 15 euro/dziecko powyżej 3 roku życia). Droga minęła nam bardzo szybko - chyba każdy z nas zdrzemnął się przez chwilkę - po 40 minutach pan kierowca ogłosił: Santa Fe i już mogliśmy wysiadać - była godzina 13.00. 
Tak więc dotarcie z Krakowa do Disneylandu zajęło nam ok. 4 godzin :) 

W kolejnych postach opowiemy dokładniej, co i gdzie warto zobaczyć i przekażemy Wam mnóstwo praktycznych informacji, które na pewno przydadzą się przy planowaniu podróży do Magicznej Krainy Myszki Miki :)

niedziela, 17 czerwca 2012

Zoo Safari w Dvůr Králové, Czechy


Będąc w zeszłym roku na wakacjach w Kotlinie Kłodzkiej postanowiliśmy też odwiedzić sąsiadów i wybrać się na całodniową wycieczkę do Czech. Dzieci dostały do wyboru wędrówkę po Skalnym Mieście lub wyprawę do zoo - Julki (o dziwo) zgodnie przegłosowały ta drugą opcję :) Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy więc w drogę do Dvůr Králové. Tamtejszy ogród zoologiczny jest dość nietypowy - niektóre zwierzęta można oglądać z bardzo bliska (wchodząc bezpośrednio na ich wybiegi) - nie dotyczy to oczywiście gatunków, których spotkanie mogłoby się okazać niebezpieczne dla zwiedzających. 
Ptaki wodne podziwia się w ich naturalnym środowisku, wchodząc do olbrzymich wolier - w jednej z nich Julek przeżył nawet bliskie spotkanie z pewnym pelikanem, które na pewno zapamięta na długo :)


Najbardziej podobała mu się jednak wizyta w pawilonie nazwanym "Świat Dinozaurów", gdzie obejrzał z bliska kilka modeli najbardziej znanych prajaszczurów. Duże zainteresowanie Julków wzbudziły też akwaria z dziwnymi odmianami patyczaków i modliszek (niektóre z nich przypominały zeschłe liście, a jeszcze inne - zielone gałązki). 


Kiedy dotarliśmy do mini-zoo, Julka zniknęła tam na dobre pół godziny. Małe kózki tak jej się spodobały, że o mało co nie przemyciłaby jednej z nich pod bluzką do domu :) Oprócz karmienia i głaskania sympatycznych, rogatych maluchów, dzieci mogą tez odbyć przejażdżkę na kucyku (50 Kc za 3 minuty). 


W zoo jest mnóstwo zwierząt, których do tej pory nie widzieliśmy w innych ogrodach zoologicznych. Oprócz słoni, hipopotamów, dzikich kotów i antylop, dzieciom bardzo podobały się orangutany, goryle, świnie rzeczne i guźce (na widok których Julek zaczął krzyczeć "To psecies Pumba").



Drugą część wizyty w zoo stanowi wycieczka samochodowa w stylu safari. Osoby bez własnego środka transportu mogą skorzystać ze specjalnego autobusu. Jadąc, obserwujemy poszczególne gatunki zwierząt żyjące wolno na terenach przypominających ich naturalne środowisko (wyjątkiem są lwy, które odgrodzone są od zwiedzających przezroczystą szybą). Trzeba jednak liczyć się z tym, że na naszej drodze stanie nagle stado zebr lub przez okno auta będzie chciała zajrzeć antylopa gnu...


Przejażdżka odbywa się bardzo powoli - nam zajęła ponad 1,5 godziny. Na trasie są specjalne miejsca, gdzie można wysiąść z auta, skorzystać z toalety lub po prostu rozprostować nogi. 

czwartek, 7 czerwca 2012

Targi Książek dla Dzieci, Dzień Trzeci, niedziela


Jakże się zdziwiłam, kiedy Julek i Julka bez żadnych problemów wstali rano, bez narzekań umyli zęby, a przy śniadaniu, wyjątkowo, nie pokłócili się o miejsce przy stole... a wszystko przez te Targi :) O 9-tej już siedzieliśmy w samochodzie. Droga minęła nam bardzo szybko i miło, jadąc, słuchaliśmy relacji z Targów w "Alfabecie" (audycji o książkach dla dzieci nadawanej w Radiu Kraków).

Po przekroczeniu drzwi wejściowych, Julka pomaszerowała prosto do.... kulodromu, a my z Julkiem powoli idąc za nią, zaglądaliśmy na kolejne stoiska. I tak trafiliśmy do Wydawnictwa Jedność, gdzie wśród kolorowych gałganków spotkaliśmy Panią Joannę Krzyżanek - autorkę książek o Cecylce Knedelek. Pani Joanna zaprosiła nas do zrobienia filcowej muffinki, a ponieważ Julek uwielbia wszelkiego rodzaju prace plastyczne, zostaliśmy :) Efektem naszej zabawy były dwie śliczne babeczki, posypane kolorowym lukrem, z poziomką na czubku i równie urocze pamiątkowe zdjęcie :)


Bardzo miło spędziliśmy tez czas na warsztatach Muzeum Etnograficznego w Krakowie: Julki bawiły się w ozdabianie papieru wielkimi pieczątkami i robiły frygę, czyli dawną zabawkę dziecięcą (takie kółko na sznurku). Bardzo miłe Panie animatorki zaprosiły nasz też na spotkania dla dzieci w wakacje - na pewno w końcu odwiedzimy Etnomuzeum.


Kolejnym punktem dzisiejszego dnia było... chrupanie. Tak, tak - na stoisku portalu czasdzieci.pl ogłoszono konkurs na wychrupanie z wafla jakiejś bajkowej postaci. Julek z Julką ostro zabrali się do tworzenia - Julek wygryzł oczywiście dinozaura, a Julcia myszkę. W nagrodę dzieciaki otrzymały podpisany przez autora egzemplarz książki "Kuba i Mela. Dodaj do znajomych".


Wędrując sobie leniwie pomiędzy półkami z książkami dotarliśmy do Cafe Szafe - w samą porę - właśnie zaczynały się warsztaty plastyczno-teatralne z Panem Toti. Przy pomocy Pani Joanny Sorn Gara (autorki książek o przygodach tego zabawnego ludzika) Julek i Julka zrobili z filcu wesołe kukiełki.


Na spotkaniu z CzuCzu najlepiej bawił się Julek - kolorował, składał zwierzątka, robił teatrzyk. A na koniec dostał jeszcze całą torbę gadżetów i rysowanek do zabawy w domu. 


Po tegorocznej edycji mogę już to potwierdzić - tak, Targi Książek to ulubiona impreza moich dzieci.  Spędziliśmy w hali targowej całe dwa dni, a im wciąż było mało - na koniec musieli jeszcze raz obiec wszystkie stoiska i zajrzeć do swoich ulubionych wystawców.  A wieczorem, w domu Julek oznajmił: "Idę jus spać - musę się wyspać, bo psecies jutlo jedziemy na talgi" :) Niestety, jutro był poniedziałek i zamiast na targi pojechaliśmy do pracy, szkoły i przedszkola :)
Na szczęście do domu przywieźliśmy książki i zabawki, a przede wszystkim mnóstwo pomysłów - wystarczy  na kilka tygodni zabawy. Szkoda, że Targi Książek dla Dzieci mamy tak blisko tylko raz w roku.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Targi Książki dla Dzieci w Krakowie - Dzień Drugi, sobota


Na długo wyczekiwane przez Julkę i Julka Targi Książek dla Dzieci dotarliśmy w sobotę. Chyba ze względu na zachmurzone niebo, zainteresowanie imprezą było dużo większe niż w zeszłym roku, udało nam się jednak znaleźć bardzo przyjazne miejsce do zaparkowania auta :)
Na początek każde z dzieci otrzymało mapę hali, na której zaznaczono kilka stoisk (do wyboru były 3 różne rodzaje map). Zadaniem maluchów było odszukanie tych właśnie stoisk, udzielenie odpowiedzi na pytanie lub wykonanie jakiegoś zadania, zebranie 10 pieczątek i udanie się po nagrodę na stoisko portalu czasdzieci.pl. Musze przyznać, że był to świetny pomysł - wszyscy bawiliśmy się wyśmienicie, ale może zaczniemy od początku...

Piratami zostaliśmy właściwie zaraz po przekroczeniu bram Targów - na stoisku Myślanek, animatorki z Kangura (Ośrodka Twórczej Edukacji) zaprosiły nasze dzieciaki do morskiej przygody. Było przeciąganie liny, wspólne śpiewanie szant pirackich, szukanie skarbów i degustacja pirackich ciasteczek :) A wszystko to z okazji premiery nowej, myślankowej książki o piratach właśnie. Rysowanki z Kangura bardzo lubimy, ale ta okazała się jeszcze za trudna dla Julusia, a Julka przyznała, że wolałaby raczej coś o petszopach :)

Tuż obok - przy stoisku Wydawnictwa Debit spotkaliśmy Franklina :) Julek, jako dobrze wychowany fan, poszedł się przywitać, po czym stwierdził: "Mama, to był tylko pseblany Flanklin".

Kolejny przystanek zaliczyliśmy przy prezentacji Muzeum Etnograficznego, które kusiło dzieci nietypową huśtawką... Julek i Franek nie mogli przejść obok niej obojętnie i już za chwilę siedzieli na kolorowych kogutach. Zanim poszliśmy dalej, Julek zdążył jeszcze dokładnie obejrzeć drewnianego liska i Pana Twardowskiego pilnującego porządku na stoisku :) 

Tisso Toys to firma produkująca figurki do kolekcjonowania. Nowością w jej ofercie są postacie bohaterów kultowych dobranocek: Reksia, Szpiega z Krainy Deszczowców czy Bolka i Lolka. Trzeb przyznać, że figurki są bardzo ładne. Gdyby były ciut tańsze, pewnie skusilibyśmy się na jakieś, a tak... pozostało nam oglądanie. Julek po zwiedzeniu całego stoiska nie omieszkał zapytać: "Mama, a gdzie jest Złomek?"


Na stoisku Playmais utknęliśmy na ponad godzinę... Nie przypuszczałam, że kukurydziane klocki tak potrafią zająć i dwulatka, i ośmiolatkę, nie mówiąc już o czterolatku. Dzieciaki sklejały, zgniatały, cięły, budowały wieże i układały mozaiki. Tak świetnie się bawiły, że mama zdążyła spokojnie wypić kawę i przeczytać gazetkę targową. Po godzinie okazało się, że jedynym sposobem, żeby ruszyć dalej jest kupienie pudła kolorowych chrupków do zabawy w domu. Nie uszliśmy daleko :) Tuż za ścianą prezentowała się Granna - można było wypróbować kilka gier z serii SmartGames, co Julek i Julka szybciutko wykorzystali. Mały Franio, w tym czasie, rozsiadł się przy stoliku z drewnianymi układankami dla maluchów.


Kilka kroków dalej, chłopaki znowu "wsiąkli" - tym razem przy budowie z prawdziwych cegiełek. Obydwaj machali kielniami nakładając zaprawę. Trzeba przyznać, że wyszedł im z tego całkiem niezły murek :) W międzyczasie Julka próbowała zrobić kartkę papieru - udało się - przy niewielkiej pomocy wesołego mnicha, który pomógł dociskać prasę. Papier z płatkami bławatków prezentował się naprawdę świetnie - i aż prosił się, aby napisać na nim jakiś romantyczny list :)


Gdy dotarliśmy na stoisko Egmontu, Julek, jak zwykle, zaczął wypatrywać Fauny Junior. Za każdym razem, gdy jesteśmy na Targach musimy rozegrać kilka rund. Julkowi tak bardzo podoba się ta gra, że pomyślałam "do trzech razy sztuka" i w końcu kupiliśmy ją. Będzie w sam raz na deszczowe wieczory :)

Dzieci były już trochę zmęczone, więc postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na obiad i pojechaliśmy na pomidorówkę i naleśniki. Po powrocie czekała na nas niespodzianka - trafiliśmy na wizytę Pana Adam Wajraka, który na stoisku Agory podpisywał "Przewodniki Tropicieli". Wyciągnęliśmy więc z plecaka nasz egzemplarz i stanęliśmy grzecznie w kolejce. Udało nam się również po(d)słuchać wywiadu, który z Panem Adamem przeprowadziła Pani Barbara Gawryluk - autorka naszej ulubionej audycji "Alfabet", której w każdą niedzielę słuchamy w Radiu Kraków. Julka była trochę zaskoczona, widząc jak nagrywa się materiał do audycji i kilka razy dopytywała się, kiedy będzie można wywiadu posłuchać w radiu.


W trakcie wędrówki po hali targowej co jakiś czas zatrzymywaliśmy się na stoiskach z książkami. Julek najwięcej czasu spędził tym razem w Zakamarkach, gdzie musiał dokładnie obejrzeć dwie brakujące w naszej biblioteczce części przygód Nusi. 

Ostatnim punktem dzisiejszej wycieczki było stoisko Haba - a przede wszystkim ogromny, drewniany kulodrom, którego testowanie tak pochłonęło dzieci, że dopiero zamknięcie Targów zakończyło zabawę. Wracając do domu, śpiewaliśmy poznaną dziś wesołą piosenkę o małych piratach. A w domu, dzieciaki grzecznie zjadły kolacje, umyły się, obejrzały zakupione nowości i szybciutko poszły do łóżeczek. Musiały się porządnie wyspać, bo już jutro rano... znowu wyruszaliśmy na Targi :) 


Bum cyk-cyk i rata-rata,
Nie ma to jak los pirata,
Kto na drodze raz mu stanie,
Z tego kasza na śniadanie...

Więcej zdjęć z Targów na naszym facebook'owym profilu. Zapraszamy!

piątek, 1 czerwca 2012

"Pracowity jak Trzmiel", czyli XII Ogólnopolskie Dni Owada na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie


Kilka tygodni temu Julek oznajmił: " Nie lubię jus dinozalłów, telaz lubię lobale, dzikie zwiezęta i ptaki". W pierwszej chwili przeżyłam szok. Jak to? I co teraz ze zbieraną przez dwa lata kolekcją dinozaurów ustawioną w pokoju na półkach, co ze stosem książek o dinozaurach (niektórych nawet nie skończyliśmy czytać...), a ubranka... przecież Julek nawet skarpetki ma w dinozaury... 
Na szczęście po dwóch dniach oświadczenie zostało zaktualizowane - Julek uznał, że jednak dalej będzie lubił i zbierał dinozaury, a oprócz (!) nich jeszcze owady, dzikie zwierzęta i ptaki...
Wycieczka na Dni Owada była więc idealnym niespodziankowym prezentem urodzinowym dla Julka. 
Impreza organizowana jest co roku przez Uniwersytet Rolniczy im. Hugona Kołłątaja w Krakowie i trwa przez cały weekend. My spędziliśmy tam prawie trzy godziny (zdaniem Julka oczywiście za krótko :). 
Zaraz przy wejściu spotkaliśmy ogromnego słonika orzechowca, który przyjechał na wystawę aż z ujazdowskiego Parku Mikrokosmos. 
Ciekawostka: na końcu swojego ryjka słonik ma maleńki aparat gryzący, którym wwierca się w skorupki orzechów.



W dolnym holu Wydziału Ogrodniczego obejrzeliśmy wystawę pająków i skorpionów. Julka, która świeżo po lekturze i ekranizacji drugiej części Harrego Pottera wszędzie widziała olbrzymie Aragogi, zadziwiła nas biorąc do ręki "małego", 10-centymetrowego włochatego ptasznika. My z Julkiem nie daliśmy się namówić na to niecodzienne przeżycie ;). Niemniej ciekawe od egzotycznych okazów były nasze rodzime robale - widzieliśmy owady poruszające się po powierzchni wody, posłuchaliśmy jak gra poskrzypka dwunastokropka, zdziwiliśmy się na widok poczwarki biedronki - w niczym nie przypomina znanej nam bożej krówki (a można zobaczyć ją np. tutaj), Julka nawet odważyła się pogłaskać biegacza wręgatego - chrząszcza, który bardzo szybko biega, a zdenerwowany "pluje" na odległość 25 cm. Na szczęście ten był wyjątkowo zrelaksowany :) 
Wyjątkowo podobał nam się (co prawda zmęczony, ale żywy :) turkuć podjadek, a i kolekcja roślin owadożernych tez była niczego sobie... Julki z zainteresowaniem obejrzały też kolekcje patyczaków (znaleźliśmy nawet bliskich kuzynów naszych domowych patyczaków) i modliszek. 

Najbardziej odważni mogli spróbować smażonej na miejscu jajecznicy z chrupiącymi larwami - my byliśmy już po obiedzie, więc darowaliśmy sobie kolejny w tym dniu posiłek :)
Czas na odpoczynek - na szczęście dla dzieci przygotowano specjalne zajęcia plastyczne, gdzie można było stworzyć własnego robala. Julkom najbardziej spodobało się lepienie z gliny i chociaż przy produkcji pająka Julkowi musiała trochę pomóc mama, to i tak w nagrodę dzieci dostały specjalne dyplomy i biedronkowe przypinki :) Okazało się też, że to nie koniec atrakcji dla najmłodszych - na I piętrze czekała na nas owadzia wróżka, owadzie tatuaże i owadzie origami :). A oprócz tego wystawa motyli, która przyjechała specjalnie z Muzeum z Bochni.



Na drugą część wystawy udaliśmy się do budynku Wydziału Leśnego,a tam.... zaskoczenie.... zamiast owadów wystawa świnek morskich. Gryzonie podobały się Julkom nie mniej niż robale, tym bardziej, że do tej pory rzadko widywaliśmy świnki z tak długą sierścią. Przy każdej kolejnej klatce słyszałam odgłosy zachwytu: "Jaka ta słodka", "Mama, kupis taką?"  Za to ogólną wesołość wywołała świnka całkiem łysa, Julek stwierdził, że wygląda jak mały hipopotam :) Mieliśmy też okazję usłyszeć odpowiedź na pytanie Julka "Mama, a jak robi świnka morska?" - okazało się, że świnka po prostu piszczy...



Oprócz świnek były oczywiście owady - jak na Wydział Leśny przystało głównymi gwiazdami były... korniki. Można było zobaczyć jak wyglądają i co pozostaje z drzewa po ich inwazji.



Dzieciom tak się podobało, że nie chciały wracać do domu :) Coś mi się wydaje, że musimy wpisać tę imprezę do naszego zestawu corocznych atrakcji :)